Jako że pogoda zmienną jest (w końcu rodzaju żeńskiego), to po nocnych i porannych deszczach wyszło słońce. O ile zatem rano zrezygnowałem z wyjazdu do Zamościa, to później odpaliłem moto, zapiąłem Yanosika i ogień. Dobra okazja do testów uchwytu na telefon, jak i programu. Testy wypadły pomyślnie. Telefon nie odpadł, Yanosik wykrył 3 suszarki. Po tym jak padła bateria, sam jeszcze wypatrzyłem dwa patrole z suszarkami (obydwa już u mnie pod domem, na Lipowej). To słoneczko trochę zwodziło i temperatura oscylowała koło 9 stopni. Dobrze, że mam podgrzewaną kamizelkę, podgrzewane wkładki do butów, rękawice. Do daje komfort termiczny. Pod jednym wszakże warunkiem – że się je zabierze ze sobą. Jak leżą w domu, w szufladzie, nic nie dają. Droga mimo to mijała szybko. W lesie gdzieś w okolicy Nowej Grobli, a może Rudy Różanieckiej zaszło coś, co może być koszmarem każdego kierowcy, a zwłaszcza kierowcy motocykla – sarny na drodze. Na szczęście te sarenki były bardzo mądre, dobrze wychowane i roztropne. Pierwsza z nich zatrzymała się na poboczu, spojrzała w lewo, potem w prawo i jeszcze raz w lewo. Dopiero kiedy się upewniła, że się zatrzymuję, dała znak pozostałym i stadko bezpiecznie przeszło przez jezdnię. Brawo! Mimo postoju i kawy na stacji benzynowej w kolejnych Łabuniach (pod Zamościem są same Łabunie: Wielkie, Małe, Pierwsze, Ostatnie, Łabunie Kolonia i jeszcze kilka innych), na Rynek Wielki w Zamościu dojechałem przed czasem, ale tak zmarznięty, że nawet kasku nie zdejmowałem, bo mi było zimno. Pogadałem chwilę z tymi i owymi, pochodziłem po płycie rynku. Ech, bez „Sobiepana” rynek w Zamościu nie jest już taki sam. Ewidentnie widać było po mnie „zmarznienie”, bo Norek (KBM) dał mi z litości swoją kominiarkę. Dzięki Norek

Finalnie było ze 150 motocykli na rynku. Może więcej. Marzanna pięknie wystrojona, trzeba przyznać – z zacnym biustem (szkoda topić, ale bez tego bura zima nie odejdzie). Pochmurzyło się, zaczęło padać. Schowaliśmy się w podcieniach, ubrałem przeciwdzeszczówkę. Przestało padać, wyszło słońce. Zagrały silniki, długa kolumna motocykli ruszyła z rynku. Przechodznie robili zdjęcia, filmowali, machali nam. Jak to zwykle bywa przy takich okazjach. Od północy nad Zamość nadciągała chmura tak ciemna, że z tego to chyba tylko śnieg z deszczem mógł być. Odłączyłem się od grupy i pojechałem w kierunku słońca i pogodnego nieba. Wierzę, że koledzy marzannę skutecznie utopili. W drodze powrotnej popadało, wyszło piękne słońce i jeszcze raz popadało, a teraz jest słońce. O dziwo nie zmarzłem. Albo było o jedno oczko cieplej, albo to zasługa norkowej kominiarki, którą wiozłem w kieszeni

Wojownik musi czuć zapach wojny, musi wiedzieć, że jest potrzebny. W czas pokoju tylko dudnienie KODO jest zwiastunem błogosławieństwa Cesarza do wymarszu na bój.