Lesko 2015r.

Awatar użytkownika
Wiatr w Polu
Zwykły forumowicz
Posty: 1618
Rejestracja: poniedziałek, 9 czerwca 2008, 11:41

Lesko 2015r.

Post autor: Wiatr w Polu »

Były akcenty zamojskie, więc wklejam relację :)

Lesko 2015 (relacja dla tych, co nie byli)
Punkt 15.00, piątek, byłem na bramie. Wjazd 5 dych. W tym blacha, pole namiotowe, wejście na koncerty, kiełbaska z grilla, dwa piwa i filet drobiowy (też z grilla). Jeśli komuś za drogo, proszę bardzo: za dwie dychy wjazd, pole namiotowe, strzeżony park maszyn i wejście na koncerty. Wziąłem „full wypas”. Blachę szybko opchnąłem za dychę, a jeść i tak coś trzeba. Upał jest, to i dwa piwa się przydadzą. Na polu namiotowym jeszcze pusto. Przed rozbiciem namiotu, nie odstępując od motocykla obowiązkowo trzeba wypić piwo (koniecznie z puszki). Taka już tradycja, a raczej dobra praktyka – po wypiciu zgniatamy puszkę i wkładamy pod stopkę. Teraz można bezpiecznie odejść nawet na kilka metrów, robić to, co zrobić trzeba i należy: witać sąsiadów, znajomych, rozbijać namiot, rozkładać rzeczy… Z każdą chwilą dojeżdża coraz więcej maszyn. Jest Jano, są „bajkerzy” z Ukrainy, Przyjeżdża Basia, Edycja z Agatką, jest coraz lepiej. W pewnej chwili widzę, że koło mojego namiotu jakiś wróbelek zaczyna wić gniazdo. Chciałem przegonić toto. Zamachnąłem się już zwiniętą karimatą, patrzę, a to Agnieszka Cobra Sparrow rozbija namiot  Potem jeszcze Blenders z Kasią i wiele, wiele innych osób. Na placu „w centrum” co chwilę spotykam kogoś nowego. Nie raz i nie dwa słyszę pytanie: „Z kim przyjechałeś? Sam jesteś?” No przyjechałem sam, ale sam nie jestem. Zobacz, ile ludzi w koło . Patrzę po blachach nadjeżdżających motocykli - nie tylko Podkarpacie. Wiele blach „z Polski”. Najdalej miał chyba kolega ze Świnoujścia. W Lesku trzeci raz z rzędu. Na parku maszyn widzę też Bandita 650 LZ (Zamość). Może ktoś znajomy?, z KBM? Okazało się, że już nie z KBM, ale znajomy/a. Wioletta M. Spotykaliśmy się wiele razy, ale nigdy nie było okazji, żeby spędzić razem więcej czasu, pogadać, poznać się lepiej. Zlot w Lesku dał nam ku temu sposobność. Wieczorem koncerty, pogaduchy przy motocyklach (które można trzymać przy namiotach). Blendersy zamierzają się pobrać, więc ich przepytaliśmy na okoliczności różne. Powiem krótko, że bardzo różnili się „w zeznaniach” ;)..
Dzień drugi, to słoneczny poranek, śniadanie, kawa i przygotowania do parady. Nie jechałem na paradę, ale na leski rynek (przez amfiteatr) potuptałem. Warto było – znowu zamojski akcent – pokaz stuntu. Nie opiszę Wam, co chłopaki robili ze swoimi maszynami, to trzeba było zobaczyć. Ręce same się składały do braw. Podejrzewam, że nawet ja bym tak nie potrafił ;) Po południu impreza rozkręca się na całego, dojeżdża coraz więcej osób, robi się naprawdę tłumno i gwarno. Niektórzy przyjeżdżają tylko na parę godzin, inni zapełniają pole namiotowe, są też „lokalsi” z dziećmi, ale impreza nie przeradza się w piknik. Dzieci mają swoja zjeżdżalnię, scenę do tańczenia i zabawy (oczywiście ze stosowną muzyką), ścianę wspinaczkową, punkt, gdzie można sobie pomalować mordki w różne wzory itd. Motocykliści mają swoje miejsca i swoje atrakcje. Zapada zmrok, w podgrupach poważne dyskusje, śmiechy, zabawa. Niektórzy katują swoje motocykle. Nie przeszkadza mi to. Czasem przerywa rozmowę, ale trudno, ktoś ma taka potrzebę i już. Przyglądam się temu. Z zawodowej ciekawości (w końcu jestem psychologiem) przyglądam się też właścicielom tych motocykli. Moją uwagę zwraca gość od hondy Fire Blade, który już kilkanaście minut pluje ogniem. Hondzina rozgrzana do czerwoności, z trudem wchodzi na obroty i łapie odcinkę. Właściciel nawet na nią nie patrzy. Kręci manetką, toczy wzrokiem dookoła, a jego mina zdaje się mówić: Patrzcie, patrzcie, słuchajcie. Ja może jestem do d…, ale jaki mam motór! Takiego to nawet w sąsiedniej wiosce nikt nie ma. I nie piszcie mi tu, że są motocykle stworzone do katowania (w domyśle „olejaki”), bo motocykle są tworzone i produkowane do jazdy, nie do podbudowywania ego niedojrzałego, choć dorosłego mężczyzny. Nawet jeśli silnik jest dobrze chłodzony, widowiskowe strzały i ogień, to nic innego, jak dopalanie się mieszanki poza komorą spalania, czyli w rozszczelnionym wydechu. Każdy mechanik Wam to powie i doda, że cierpią na tym przede wszystkim zawory. A naprawa to rzecz nie tania. Chyba że pójdzie na allegro jako ”nie katowany, używany turystycznie na zlotach” Jakiś „świeżak” da się nabrać :D
Przed północą dochodzę do wniosku, że czas iść spać. Wszak za kilka godzin powrót. Usypia mnie fajna muzyka gdzieś z najbliższej sceny i nocne łutututu katowanych motocykli.
Poranek, to już toaleta, śniadanie, kawka, pożegnania, składanie namiotu, pakowanie się. Około godziny 10 widzę, że panowie policjanci życzliwie badają trzeźwość (bardzo dobra, godna naśladowania praktyka). Mam „zielone światło”. Mimo to i tak wyruszamy po 12 – taka tradycja  Trzy motocykle: Ja, Edycja z Agatką i Bartek. W Orłach się rozstajemy. Za parę dni spotkamy się na kolejnym zlocie.
Ogólnie zlot bardzo udany – jak dla mnie. Fajni ludzie, super atmosfera. Jeśli idzie o tradycję, to jedna została złamana, inna nie. Novum, to to, że nie padało. Ani kropla nie spadła. To, co niezmienne, to fakt, że warunki sanitarne tradycyjnie były kiepskie. Nawet jeśli włodarze miasta coś tam poprawili w samym amfiteatrze, to „stacjonarne” prysznice, umywalki, krany, kibelki pozostają reliktem z czasów wczesnego Gierka i przypominają skansen.
Zlot w Lesku, to spory zlot. Teren rozległy. W różnych miejscach w tym samym czasie dzieją się różne rzeczy. Opisałem tylko to, co sam widziałem i czego doświadczyłem. O tym czego nie widziałem, a tylko słyszałem nie warto pisać, bo to już relacja z trzeciej ręki. No to jeszcze na koniec „kwiatek”, czyli sytuacja, która mnie rozbawiła niemal do łez. Stoimy sobie wieczorkiem ja, Edycja i kolega z jednego z klubów. Rozmawiamy o różnych takich sprawach. Podchodzi do nas jakiś kolega z innego klubu, rozpoznaje kamizelkę, podchodzi bliżej, chwyta naszego rozmówcę za połę kamizelki (staliśmy w cieniu), przysuwa do nosa, czyta, w końcu wita się naszym kolegą i odchodzi. Ewidentnie nie znał człowieka, z którym się witał, ale przeczytał nazwę klubu. Jak dla mnie, przywitał się z kamizelką :D
Wojownik musi czuć zapach wojny, musi wiedzieć, że jest potrzebny. W czas pokoju tylko dudnienie KODO jest zwiastunem błogosławieństwa Cesarza do wymarszu na bój.
Awatar użytkownika
Norek
Moderator K.B.M.
Posty: 655
Rejestracja: poniedziałek, 27 czerwca 2011, 21:13
Motocykl: BMW R1200 GS ADVENTURE 2006r.
Lokalizacja: Zamość

Re: Lesko 2015

Post autor: Norek »

Dzięki Wiaterku za zdanie relacji pobytu na zlocie w Lesku. :wink:
Nigdy nie jedź szybciej niż Twój anioł stróż może lecieć.
501686006
ODPOWIEDZ

Wróć do „WIATR W POLU I JEGO RELACJE,”