Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013r. -filmik

Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013r. -filmik

Post autor: Głazio »

Napiszę w skrócie. Z uwagi na to, że w tym roku mam osłabioną prawą rączkę postanowiliśmy wyjechać blisko i bez nadwyrężania się po bezdrożach. Rzeczywistość i tak robi swoje.
Czy w ogóle wyjedziemy ? Losy tegorocznego urlopu zależały ode mnie ponieważ długo oczekiwany zabieg na oko pokrzyżował wszystkie plany.
Raz kozie śmierć. Miętki Głazio ?
Dwa tygodnie po zabiegu wyruszamy (zaznaczam do połowy stycznia nie wolno mi biegać ani jeździć na rowerze). Nikt nie wspomniał o motocyklu a ja przezornie za bardzo w szczegóły nie wnikałem.

Jeśli chcecie przeglądnąć parę fotek to istnieje taka możliwość po zalogowaniu. Dlaczego ? To pytania do mojego brata ... Sick'a
Jako cel obraliśmy owy obiekt. Przypomina ufo z czerwoną pięcioramienną gwiazdą :-)
Obrazek

Pierwsze kroki zaniosły nas na Ukrainie. Oj działo się. Dalej Węgry - moja żona widywała je zazwyczaj przelotem. Serbia z niezliczoną ilością zakrętów. Kosowo, w którym możecie znaleźć broń wszelkiej maści (trzeba tylko chcieć). Powrót do Serbii w drodze do Bułgarii. Sentymentalnie powróciliśmy do Rylskiego Monastyru (pewnie nie raz wrócimy do tego magicznego skrawka), dalej wschodnia część Rodopów (zachodnią przerabialiśmy wcześniej), nad Morze Czarne wchłonąć odrobinę jodu i na zakończenie bułgarskie ufo z czerwoną pięcioramienną gwiazdą. Wracamy przez Rumunię, w której odwiedzamy kolejny obiekt związany z Draculą - tym razem bez głowy. Wesoły cmentarz w Sapancie i na chatę.

Efekt wyjazdu był taki, że bez przymuszenia i tak wyszukaliśmy bezdroża w każdym z wymienionych krajów. Dla mnie zawsze watro.
Był to pierwszy nasz wyjazd, na którym nie przydały się membrany czy jak kto woli przeciwdeszcze. Padało/lało tylko jedną noc w Serbii ... efekt dalszej jazdy po deszczu zobaczycie w krótkim filmiku (urywek).
Zakrętów masa. W pewnym momencie usłyszałem - "Ile jeszcze tych zakrętów? Już mi się chce od nich rz...".
Niestety nie mam za bardzo czasu aby opisywać tu wszystko więc tylko sygnalizuję.
Chętnych do zobaczenia i posłuchania dłuższej wersji zapraszam już teraz
22 II 2014 IV Edycja Nasze Wyprawy Motocyklowe.
Obrazek
Możecie rezerwować termin. Zimową porą łatwiej o wolną chwilę i nakręcenie się przed kolejnym sezonem.
Przewidujemy max 4 prezentacje.
Skrócona wersja opisu+zdjęcia (widoczne po zalogowaniu):
http://www.radiator-mototurystyka.pl/wp ... pic=5662.0" onclick="window.open(this.href);return false;" onclick="window.open(this.href);return false;

Na zakończenie tych krótkich wypocin sklecony na szybko filmik. To tylko zajawka. Kto był ten wie :-)

http://www.youtube.com/watch?feature=pl ... HLXvHxV6i4" onclick="window.open(this.href);return false;" onclick="window.open(this.href);return false;" onclick="window.open(this.href);return false;
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Fido
Zwykły forumowicz
Posty: 2231
Rejestracja: niedziela, 18 lutego 2007, 10:49
Motocykl: Ten ze zdjęcia
Lokalizacja: ULH
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Fido »

Jak Bóg da i pogoda pozwoli to zapewne wpadnę.
Byłem na ostatniej prezentacji i mi się podobało. :D
bogusia
Zwykły forumowicz
Posty: 51
Rejestracja: poniedziałek, 16 maja 2011, 19:58
Motocykl: Suzuki VS 700 Intruder

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: bogusia »

Tym razem i ja o ile czas pozwoli, bardzo chętnie się wybiorę.
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

Pierwsza część opisu wraz ze zdjęciami już umieszczona na stronie.
Teraz zostaje tylko opcja kopiuj - wklej.

Obrazek

Tegoroczna wyprawa od samego początku stała pod znakiem zapytania. Do ostatniego dnia nie wiedzieliśmy, czy uda nam się gdzieś wyrwać. Mimo tylu znaków zapytania i niepewności mieliśmy w zanadrzu pewien zarys trasy, którą chcieliśmy przejechać. Kto raz posmakował podróży już nigdy nie zazna spokoju w domowym zaciszu – każdego dnia będzie tęsknił za atmosferą wyjazdu, znowu będzie pragnął przeżyć ekstremalne przygody, otrzeć się o niebezpieczeństwa i ryzykowne sytuacje, poznać nowych ludzi, zobaczyć raz jeszcze ulubione miejsca i odkryć nowe zakątki. BMW spisało się w tym roku na medal i nie sprawiło nam żadnej przykrej niespodzianki. Pogoda „pod znakiem skwarka” czyli upały, upały, upały! Świat – za bezgraniczne oddanie i uwielbienie podróży odwdzięczył nam się znowu niesamowitą dawką wrażeń, wspaniałych ludzi i niezapomnianych wspomnień…

Nasze drogi poprowadziły nas przez Ukrainę, Węgry, Serbię, Kosowo, Rumunię i Bułgarię. Mieliśmy też kilkuminutowy epizod na Słowacji i Chorwacji.

Obrazek

Dzień 1. (3. sierpnia – sobota)
W tym roku rozpoczęliśmy naszą wyprawę trochę nietypowo. Pierwszym przystankiem po wyjeździe z domu był Majdan Nowy k. Biłgoraja – mała miejscowość, w której znajduje się „wypoczynkowa dacza” Brzezika i Małej. To właśnie tu odbywała się impreza powitalna na cześć naszego kolegi Stówki, który co roku – spełniając swój patriotyczny obowiązek wobec kolegów motocyklistów – przylatuje ze Stanów. Na imprezę przybyła grupa starych znajomych z RoztoczeRiders.

Cóż można napisać o tym wieczorze? Tańce, śpiewy, gitarowe popisy, ogniste trunki, wyborne żarcie i nocne motocyklistów rozmowy do białego rana… Trzeba przyznać, że Stówka zawsze wita się i żegna w niezłym stylu!!! Rano wszystkich tak samo boli głowa ale emocje i wspomnienia są niezwykle pozytywne.

Dzień 2. (4. sierpnia – niedziela)
Z samego rana bierzemy kąpiel w miejscowym zalewie, żegnamy się ze Stówką i kierujemy do przejścia granicznego z Ukrainą (Korczowa – Krakowiec).

Obrazek

Na granicy dość długa kolejka samochodów osobowych, którą standardowo sprawnie omijamy wciskając się w wolne miejsca. Spotykamy tu dwóch motocyklistów z Niemiec na BMW, którzy jadą na wschód (jeden z nich dosiadał BMW R 1150 GS a drugi 1200). Wymieniamy się spostrzeżeniami na temat podróży po wschodniej Europie – są pod wrażeniem naszego przebiegu z ostatniej wakacyjnej wyprawy. Pomagamy im trochę w przebrnięciu przez granicę, ponieważ jak przystało na praworządnych Niemców staliby grzecznie w kolejce cały dzień. Od jednego z nich dostajemy nietypowy prezent – polską walutę obowiązującą w czasach PRL – u. Niezły numer! Dając nam banknoty nasz kolega z zachodu jest przekonany, że możemy je wymienić w banku na aktualnie obowiązującą u nas w kraju walutę.

Obrazek

Po południu dojeżdżamy do Borysławia (miasteczko położone ok. 100 km od Lwowa), ...
Więcej z części I tu >>> http://www.radiator-mototurystyka.pl/31 ... komunizmu/
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

... cd
Trochę to trwało ale pogoda za bardzo sprzyjała innym wyjazdom :-) Nadrobiłem zaległości :-)

Wyciągają wszystkie tabletki, sprawdzają nazwy i pytają o ich skład! Pamiętajmy, że na teren Ukrainy nie wolno wwozić żadnych środków zawierających tramadol. Z kolei Węgrzy, chcąc chyba dotrzymać kroku swoim ukraińskim kolegom, dają nam do wypełnienia dziwaczny formularz, w którym musimy podać rok, miesiąc i dokładną godzinę (z minutami!!!) wjazdu na teren Węgier, ilość paliwa w baku oraz przebieg motocykla. Prócz tego węgierska służba celna …
… cdn …
… i graniczna równie skrupulatnie sprawdza nasz bagaż!

Obrazek

Węgry witają nas wielkimi upałami – temperatura w ciągu dnia nie spada poniżej 35 stopni Celsjusza. Duży plus poruszania się po Węgrzech to obowiązujący na drogach głównych zakaz ruchu ciągników rolniczych, zaprzęgowych i rowerów. Takie znaki pojawiają się bardzo często i stoją praktycznie przy każdym wyjeździe z pól. Ułatwiają życie kierowcom i zwiększają bezpieczeństwo poprzez ograniczenie gwałtownego hamowania. Może należałoby pomyśleć o tym w Polsce?! Nie musimy przecież czerpać wzorców wyłącznie z krajów zachodnich, które zdecydowanie różnią się infrastrukturą od krajów Europy Środkowej!

Obrazek

Wieczorem dojeżdżamy do miejscowości Sárospatak, gdzie w centrum znajduje się zamek Rakoczych. Na sporych rozmiarów budowlę składają się pięciopoziomowa Czerwona Wieża z XV wieku oraz XVI-wieczne skrzydło pałacowe Perényich otoczone podwójnym kręgiem murów zamkowych. Po zwiedzeniu zamku robimy krótki rekonesans w terenie i znajdujemy fajne miejsce na nocleg. Namiot rozkładamy w zaroślach nad rzeką, praktycznie u podnóża zamkowych murów. Kolację spożywamy na tratwie przycumowanej do nabrzeża a naszymi towarzyszami tego wieczoru są wyjątkowo pi... komary.

Obrazek

Przed kolacją Głazio, któremu tego dnia upał dał się we znaki, zażywa chłodnej kąpieli w rzece. Nocą spacerujemy wokół zamku i robimy sesję zdjęciową. Z doświadczenia wiemy, że zdjęcia podświetlonych obiektów są wspaniałe! Po powrocie do namiotu jesteśmy zmuszeni do zrobienia dodatkowego kamuflażu z gałęzi naszego obozowiska od strony rzeki, ponieważ regularnie pływają po niej patrole i oświetlają halogenami brzegi. Nie chcemy się rzucać w oczy i pozostajemy niewidoczni! W dodatku nie wiemy czego i kogo szukają ?!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dzień 5 (7. sierpnia-środa)


Zrywamy się wczesnym rankiem, zwijamy manatki i po kilkunastu kilometrach docieramy w pobliże ruin średniowiecznego zamku Regéc wznoszącego się wśród trudnodostępnych szczytów górskich. Nie ma o nim nic w przewodniku ale na szczęście mamy dobrą mapę! U podnóża szczytu robimy krótki postój na śniadanie, które spożywamy do spółki z osami.

Obrazek

Zapach naszej konserwy turystycznej przyciągnął niezły rój z pobliskiego lasu. Do zamku prowadzi droga szutrowa. Jest ona rzadko uczęszczanym szlakiem turystyczny, którym oczywiście wjeżdżamy praktycznie na samą górę! Zamek Regéc pochodzi prawdopodobnie z XIII wieku ale jego złote lata przypadają na XVII wiek, kiedy objął go w posiadanie Ferenc Rakoczy I.

Obrazek

Ruiny zameczku są dość urokliwe i atrakcyjnie położone. Rozciąga się z nich wspaniały widok na okolicę. Aktualnie zamek jest intensywnie restaurowany i na jego terenie trwają bardzo zaawansowane prace budowlane. Warto tu jednak zajrzeć podróżując po północno-wschodnich Węgrzech!

Obrazek

Wracamy szutrem do drogi asfaltowej i kierujemy się do Boldogkőváralja – miejscowości położonej przy granicy słowacko – węgierskiej w paśmie gór Zempléni.

Obrazek

Początkowo naszym oczom ukazują się mizerne cygańskie osady, które szpecą węgierski krajobraz do granic wytrzymałości. No cóż, Romowie – to największa mniejszość narodowa, których liczbę na Węgrzech szacuje się aktualnie na około 400-500 tysięcy. Czy to się komuś podoba, czy nie stanowią nieodłączny element węgierskiej społeczności i należy się z tym pogodzić. Według statystyk w 2050 roku co piąta osoba na Węgrzech będzie Cyganem (oczywiście przy zachowaniu aktualnego wskaźnika dzietności).

Obrazek

Stopniowo widok nędznych wiosek cygańskich ustępuje malowniczym wzgórzom porośniętym winoroślami i drzewkami morelowymi. Wśród tych fantastycznych morelowych połaci na najwyższym wzniesieniu pasma gór Zemplen wznosi się majestatycznie zamek Boldogkőváralja czyli „morelowa twierdza”. Zamek jest nietypowy i w niczym nie przypomina standardowych fortyfikacji z XIII wieku. Jego znakiem rozpoznawczym jest kształt – od jednego ze skrzydeł zamku odchodzi wąski, kilkunastometrowy wypust obronny.

Obrazek

Ten element konstrukcji wywiera piorunujące wrażenie, ponieważ przypomina grań skalną prowadzącą do następnego nieistniejącego szczytu. Na drodze prowadzącej do zamku zaliczamy punkt parkingowy, na którym siedzi gość i inkasuje niezbyt wygórowaną „kwotę parkingową”. Morelowy zamek prezentuje się niesamowicie i mimo potwornego upału kierujemy do niego nasze kroki. Za zamkowymi murami czeka nas niespodzianka – podziemia udostępnione do zwiedzania witają nas orzeźwiającym chłodem. Można tu zobaczyć dawne narzędzia tortur i wystawę minerałów.

Obrazek

Obchodzimy cały zamek, oglądamy ciekawe makiety bitewne i fotografujemy zapalczywie „oryginalny wypust obronny”, który trzeba przyznać wywiera niesamowite wrażenie. Wspaniale musi wyglądać o świcie lub przy zachodzie słońca oświetlony pierwszymi lub ostatnimi promieniami słonecznymi…!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W nieustającym upale opuszczamy morelowy zakątek i kierujemy naszego GS-a do Miszkolc – trzeciego największego miasta Węgier, w którym dość harmonijnie średniowieczne zabytki koegzystują z wielkimi blokowiskami, fabrykami i wyjątkowo brzydkimi postindustrialnymi nieużytkami.

... cdn
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

W nieustającym upale opuszczamy morelowy zakątek i kierujemy naszego GS-a do Miszkolc – trzeciego największego miasta Węgier, w którym dość harmonijnie średniowieczne zabytki koegzystują z wielkimi blokowiskami, fabrykami i wyjątkowo brzydkimi postindustrialnymi nieużytkami.

... cd ...

Obrazek

W Miszkolc naszym celem jest ogromny XIII-wieczny zamek położony w dzielnicy Diósgyőr. Dłuższą chwilę kręcimy się po uliczkach w okolicy zamku próbując znaleźć sensowne miejsce parkingowe. Jak się okazuje nie jest to na Węgrzech takie łatwe! Na każdym kroku pełno parkometrów, których nie możemy rozszyfrować! Nie znamy węgierskiego!!! Zmęczeni walką z miejskimi parkometrami stawiamy motocykl na jakimś małym placyku i zastanawiamy się, czy po powrocie będzie czekał na nas mandat. Zamek Diósgyőr jest bardzo oryginalną budowlą, której groźnego charakteru nadają cztery prostokątne wieże wznoszące się monumentalnie na wysokość 22 metrów. Przez wiele lat zamek służył węgierskiemu królowi Ludwikowi Węgierskiemu, był schronieniem węgierskich monarchiń i przeciwstawiał się tureckim nawałnicom. Do zamku prowadzą wąskie i malownicze uliczki, na których nie brakuje pensjonatów, hotelików i urokliwych, smacznie pachnących restauracji. Zbliżając się do naszego motocykla widzimy stojący tuż obok patrol policji. I teraz pytanie – czekają na nas czy po prostu stoją sobie ? Dyplomatycznie czaimy się chwilę w najbliższej bramie i obserwujemy dyskretnie węgierskich policjantów. Po około 15 minutach koszmarny upał wyciska z nas resztki potu i cierpliwości. Raz kozie śmierć! Podchodzimy do motocykla i w pełnym słońcu zaczynamy się przebierać w motocyklowe ciuchy. Policjanci siedząc w klimatyzowanym radiowozie ignorują nas totalnie. Tym razem nam się upiekło!

Obrazek

Obrazek

Jedziemy na obrzeża miasta do położonej najdalej od centrum dzielnicy – kurortu Lilafüred. Wąska i kręta droga, którą jedziemy jest bardzo uczęszczana przez rzesze motocyklistów. Widać, że to jedna z ulubionych tras pasjonatów dwóch kółek. Dzielnica leży na terenie Parku Narodowego Gór Bukowych w wapiennym wąwozie nad brzegiem jeziorka Hámori. Podjeżdżamy pod eklektyczny, biały budynek niczym z bajki – Hotel Pałacowy Palotaszálló i mamy kolejny problem z zaparkowaniem. Droga jest tu bardzo wąska i zastawiona z dwóch stron samochodami. Po chwili udaje nam się w końcu znaleźć kawałek wolnego miejsca.

Obrazek

Obrazek

Idziemy na krótki spacer – w planie mieliśmy zwiedzenie wiszących ogrodów pałacowych, obejrzenie 20-metrowego wodospadu Szinva oraz jaskini Anna–Barlang. Teren wokół pałacu okazuje się być w przebudowie, ogrody nie są udostępnione turystom, dojście do jaskini jest zamknięte! Jak pech to pech. Zadowalamy się tylko wspaniałym wodospadem i widokiem hotelu odbijającego się kokieteryjnie w jeziorku. Tu, w Lilafüred upał nie daje się tak we znaki. Korzystamy więc z tej chwili ochłody i przygotowujemy się na następne starcie z wysoką temperaturą. Po powrocie do motocykla Głazio robi krótki przegląd sprzętu i okazuje się, że mamy pęknięty tylny plastikowy chlapacz. Wjechaliśmy w ogromną dziurę w jednym z tuneli prowadzących to Lilafüred. Jedna z zapieczonych śrub stawia mocny protest i po kilku próbach ukręca się. Chlapacz odkręcamy i mocujemy na kufrze centralnym – będzie tak podróżował z nami do końca wyprawy! Z miejsca parkingowego możemy podziwiać kolejkę wąskotorową, która obwozi turystów po najpiękniejszych zakątkach Miszkolca.

Obrazek

Ruszamy dalej. Piekielny upał (40 stopni) towarzyszy nam praktycznie od rana. Co jakiś czas zatrzymujemy się na stacjach benzynowych na coś zimnego do picia. Upał sprawia, ze jesteśmy otumanieni, śpiący i potwornie zmęczeni. Cholera, gdybyśmy pragnęli urlopu w takich temperaturach wybralibyśmy się do Turcji albo jeszcze dalej na południe!!! Dość tego! Czas na ochłodę. Sprawdzamy mapę i postanawiamy jechać nad Jezioro Cisa (węg. Tisza-tó) czyli drugi co do wielkości zbiornik wodny na Węgrzech. Marzymy o kąpieli w chłodnej wodzie, odrobinie cienia i odpoczynku od tego męczącego skwaru. Przejeżdżamy przez turystyczną miejscowość Tiszafüred, mijamy podmokłe łąki , oczka wodne, kolonie rozkwitniętych lilii wodnych a wszystko to na terenie Parku Narodowego Hortobágy wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z motocykla podziwiamy różne gatunki bardzo rzadkich ptaków w ściśle chronionym ptasim rezerwacie, np. czaplę siwą. Wieczorem docieramy do miejscowości Abádszálok, która ma być mekką turystów w tej części Węgier. To tu chcemy skorzystać z najdłuższej nad jeziorem plaży. Jest tylko jeden problem – nikt nie potrafi nam konkretnie wskazać gdzie ta plaża się znajduje i jak do niej dotrzeć! Nasza cierpliwość zostaje wystawiona na kolejną próbę! W końcu udaje nam się ją zlokalizować. Przed nami szlaban, bramki i kasa, w której mówią wyłącznie po węgiersku. Przechodnie oraz ochrona też w niczym nie pomogła. Rezygnujemy chwilowo z plaży i zajmujemy się znalezieniem jakiegoś miejsca na nocleg – znajdujemy kemping. Jak się można było spodziewać na kempingu tzw. „czeski film” – zamknięty szlaban i zaspany portier bełkoczący coś po węgiersku. Wszelkie nasze próby dogadania się w różnych znanych nam językach (angielski, niemiecki, rosyjski) spełzają na niczym! Żeby w Europie człowiek czuł się jak na innym kontynencie?! Wkurzeni i zmęczeni rozbijamy się na wskazanym przez Węgra miejscu i skoro nie możemy skorzystać z plaży idziemy pod prysznic, na zimne piwo i kolację. Obsługujący nas kelner napawa nas optymizmem swoim „Can I help you?”, ale jak się za chwilę okazuje na tym jednym zdaniu kończy się jego znajomość j. angielskiego. A już myśleliśmy, że zasypiemy go gradem pytań. Na nasze szczęście przynajmniej menu było w znanym nam języku.

Obrazek

Dzień 6 (8. sierpnia-czwartek)

Rano po wyjściu z namiotu tuż obok nas widzimy leżących na ziemi młodych ludzi. Wygląda na to, że nieźle się poprzedniego wieczoru ujarali ziołem z fajki wodnej, którą przekazywali sobie ochoczo z rąk do rąk. Było wesoło niemal do rana. Teraz wyglądają jak obozowisko zwłok, które ktoś rozrzucił bez ładu i składu. Pojedyncze zwłoki wykazują mizerne oznaki życia. Rezygnujemy z kąpieli w jeziorze. Chcemy załatwić formalności i jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę. Ta czynność zabiera nam więcej czasu niż się spodziewaliśmy.

Obrazek

Komunikacyjne schody okazują się nie do pokonania – nikt z obsługi kempingu nie zna innego języka niż węgierski. Po długich perturbacjach, których nie będziemy tu opisywać szczegółowo udaje nam się w końcu wyjechać z pechowego kempingu.

TAMARA: Pełna nadziei udaję się do kasy, w której mam uiścić opłatę za korzystanie z kempingu. Dwie panie siedzące w pomieszczeniu nawijają do mnie po węgiersku. Na każdą moją próbę porozumienia się w innym języku reagują wzruszeniem ramion. Jezu Chryste! Litości. Co to za kraj!!! Ze zwierzętami lepiej idzie mi dogadanie się niż z mieszkańcami! Pod kasą spędzam przeszło pół godziny stojąc w piekielnym upale. Nie rozumieją mnie, nie potrafią spisać z mojego dowodu podstawowych danych i jak na złość zawiesza się komputer. Co ja takiego w poprzednim życiu zrobiłam, że mam takiego pecha??? Jedyna pozytywna strona tego zdarzenia jest taka, ze podczas czekania na załatwienie sprawy nauczyłam się z nudów kilka słów po węgiersku, które znacznie ułatwiły sprawę. Tak więc – moi drodzy – na naukę nigdy nie jest za późno i każde miejsce jest dobre!

GŁAZIO: Zostaję przy motocyklu studiując mapę. Nastawiam kolejne baterie do ładowania. Mija ponad pół godziny i z upływem czasu zaczynam się denerwować. Co mogło się stać? Jakie mogły wyniknąć komplikacje? Ktoś porwał mi żonę? Niemożliwe, przecież to nie muzułmanie. W końcu mamy zapłacić tylko za jedną noc. Czekając chodzę w kółko zataczając coraz większe kręgi. Jest,widzę ją, wraca ale w jakiejś obstawie. O co chodzi? Niesie plik jakichś papierków. Czyżby Węgrzy okazali się służbistami?!

Po załatwieniu formalności odwiedzamy centrum miasta w celu zakupienia ładowarki, która dziwnym trafem przestała działać. Przez przypadek trafiamy na punkt informacji turystycznej. Niestety słabo zaopatrzony obiekt nie jest w stanie zaspokoić naszych turystycznych zapotrzebowań. Ponadto jego pracownicy nie mówią w znanych nam językach. Finał jest taki, że ładowarki nigdzie nie możemy kupić a w punkcie turystycznym dają nam jakieś bezużyteczne ulotki, które z turystyką nie mają nic wspólnego. Jedziemy w kierunku Hortobágy. Upał znowu zaczyna dawać się we znaki. Wjeżdżamy na tereny puszty węgierskiej czyli obszarów stepowych.

Obrazek

Charakterystycznym widokiem są tu tereny trawiaste i stada bydła, nad którymi unoszą się tumany pyłu i kurzu. Dawniej dominowały tu zajmujące ogromne tereny państwowe gospodarstwa rolne. Hortobágy to nie tylko wioska turystyczna ale pierwszy węgierski park narodowy (Hortobágyi Nemzeti Park) chroniący rozległe tereny pastwisk oraz osobliwości przyrodnicze. Miejscowość Hortobágy, do której nadłożyliśmy sporo kilometrów skusiła nas dziewięcioprzęsłowym mostem, który miał być fantastyczny, niezwykle romantyczny i w ogóle cudowny. Okazał się – ku naszemu rozczarowaniu – mało atrakcyjnym obiektem. W ferworze poszukiwań przejechaliśmy przez niego dwa razy nawet o tym nie wiedząc! Punkt Informacji Turystycznej był nieźle zaopatrzony i dostaliśmy kilka fajnych ulotek, ale większość była w j. węgierskim. Podczas podróży zdarzają się rozczarowania i niewypały – Hortobágy było jednym z nich!

Obrazek

Kolejny etap naszej podróży doprowadza nas do Egeru – miasta znanego przede wszystkim jako stolicy wina „Bycza krew”. W Egerze znajduje się kilka interesujących obiektów, którymi wnikliwy turysta nie pogardzi np.: trzecia pod względem wielkości węgierska świątynia, Pałac Arcybiskupi, czy nowoczesne obserwatorium astronomiczne. My przybyliśmy tutaj ze względu na zamek egerski, wznoszący się praktycznie w centrum miasta. Obiekt jest wspaniale odrestaurowany i trzeba przyznać, że ze względu na swoje rozmiary robi duże wrażenie. Obchodzimy zamek, spacerujemy po starówce wspinamy się na samotny minaret, który pozostawili po sobie dawni tureccy najeźdźcy.

Obrazek

GŁAZIO: Wchodząc do minaretu odczuwam miły chłód. Bardzo kręte, strome schody, po których wspinam się niemal na czworaka mając pozycję stojącą. Barkami ocieram się o słupek nośny a za chwilę ścianę. Bardzo wąsko. Myślę sobie, jak wchodzą tu osoby poważniejszej postury? Może rezygnują w samym wejściu? Wewnątrz panuje mrok, który w tak wąskiej wieży może potęgować odczucie klaustrofobii. Wióreczek wspina się za mną licząc schody, których ilość podała nam kasjerka przy wejściu. Docieramy na tarasik, na którym niegdyś muezini nawoływali na modły. Tamara staje jakby pojawiła się przed nią ściana. Zdziwiony pytam o co chodzi?
Wygląda na to, że przeraziła ją nagła zmiana klaustrofobicznego klimatu panującego wewnątrz na olbrzymią przestrzeń, którą ujrzała. Wejście na bardzo wąski taras stało się dla niej poważnym wyzwaniem. O co chodzi? Nigdy nie miała lęku wysokości. Stworzyliśmy korek w najważniejszym miejscu-wejściu na tarasik. Nie da się już cofnąć. Przecież za nami idą kolejni ciekawi tego widoku. Na tych schodach nie da się wyminąć. Te argumenty przekonały ją na przekroczenie niewidzialnej bariery. Bardzo wąski taras, na którym nie da się wyminąć faktycznie może powodować lęki. Po udrożnieniu wejścia tarasik niemal zapełnił się tak, że trudno było obejść go wokół.

Obrazek

Z góry rozciąga się wspaniały widok na stare miasto oraz na egerski zamek. Po zaspokojeniu ciekawości panoramą i nagleniu Wiórka schodzimy na dół. Niemal na własnej skórze zaczynam odczuwać Wiórka przerażenie, kiedy zaczyna opowiadać o swoich emocjach.


Obrazek

TAMARA: Skuszona widokiem, jaki rozciąga się z góry meczetu zaczynam wspinać się na 40-metrową wieżycę. Już po przebyciu kilku schodków w półmroku ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie. …

… cdn

Obrazek
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

Obrazek

Druga część zakończyła się na wspinaczce na samotny minaret w Egerze. W tej części pojawi się polska duma komunizmu na Węgrzech.

Obchodzimy zamek, spacerujemy po starówce wspinamy się na samotny minaret, który pozostawili po sobie dawni tureccy najeźdźcy.

GŁAZIO: Wchodząc do minaretu odczuwam miły chłód. Bardzo kręte, strome schody, po których wspinam się niemal na czworaka mając pozycję stojącą. Barkami ocieram się o słupek nośny a za chwilę ścianę. Bardzo wąsko. Myślę sobie, jak wchodzą tu osoby poważniejszej postury? Może rezygnują w samym wejściu? Wewnątrz panuje mrok, który w tak wąskiej wieży może potęgować odczucie klaustrofobii. Wióreczek wspina się za mną licząc schody, których ilość podała nam kasjerka przy wejściu. Docieramy na tarasik, na którym niegdyś muezini nawoływali na modły. Tamara staje jakby pojawiła się przed nią ściana. Zdziwiony pytam o co chodzi? Wygląda na to, że przeraziła ją nagła zmiana klaustrofobicznego klimatu panującego wewnątrz na olbrzymią przestrzeń. Wejście na bardzo wąski taras stało się dla niej poważnym wyzwaniem. O co chodzi? Nigdy nie miała lęku wysokości. Stworzyliśmy korek w najważniejszym miejscu-wejściu na tarasik. Nie da się już cofnąć. Przecież za nami idą kolejni ciekawi tego widoku. Na tych schodach nie da się wyminąć. Te argumenty przekonały ją na przekroczenie niewidzialnej bariery. Bardzo wąski taras, na którym nie da się wyminąć faktycznie może powodować lęki. Po udrożnieniu wejścia tarasik niemal zapełnił się tak, że trudno było obejść go wokół. Z góry rozciąga się wspaniały widok na stare miasto oraz na egerski zamek. Po zaspokojeniu ciekawości panoramą i nagleniu Wiórka schodzimy na dół. Niemal na własnej skórze zaczynam odczuwać Wiórka przerażenie, kiedy zaczyna opowiadać o swoich emocjach.

TAMARA: Skuszona widokiem, jaki rozciąga się z góry meczetu zaczynam wspinać się na 40-metrową wieżycę. Już po przebyciu kilku schodków w półmroku ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie.
… cdn …
Strasznie tu wąsko i moja pseudo-klaustrofobia zaczyna mi krzyczeć w uchu: Zginiemy tu! Ściany się zwężają! Wracaj, durna, wracaj!Dłonie mam spocone i z niepokojem pokonuję ostatnie schodki. Na górze plama oślepiającego światła- wychodzę i absolutnie wszystkie włosy na ciele stają mi dęba. Przede mną tarasik (wąski jak cholera), poprzeczka na wysokości pasa i w dole widok na miasto! Rany boskie dlaczego tu tak mało miejsca? Przykleiłam się do ściany po jednym rzucie oka na dół i skamieniałam. Nie wiem co mis ię stało?! W momencie, kiedy ja przeżywam jeden z najgorszych momentów w moim życiu na meczet włazi coraz więcej ludzi i Głazio karze mi się przesuwać dalej. Chyba oszalał. Stoję sztywna, mam zamknięte oczy a ten mnie nagrywa i pyta czy mi się podoba??? Zeszłam jako pierwsza i dopiero na samym dole poczułam ulgę. Stach minął jak ręką odjął. A jednak udaje mi się zaskakiwać samą siebie. Życie jest ciekawe i zaskakujące!

Obrazek

Wyjeżdżamy z gorącego Egeru i 8 km dalej na wschód zatrzymujemy się w wiosce Sirok położonej na terenie Gór Matra. Tu na wzgórzu wznoszą się ruiny gotyckiego zamku z XIII wieku, z którego roztacza się piękny widok na zachodnią część Gór Bukowych. Zamku nie zwiedzamy ale za parking i tak musimy zapłacić! Co za paradoks z tymi parkingami! Zadowalamy się zdjęciami u podnóża budowli i kierujemy się do miejscowości Mátraháza – turystycznego i sportowego centrum regionu.

Obrazek

Droga jest prawdziwą przyjemnością – jedziemy fajnymi serpentynami wśród leśnych ostępów. Z miejscowości w cztery minuty dojeżdżamy malowniczą, pełną zakrętów drogą na „błękitny dach” czyli najwyższy szczyt Węgier (Kékestető 1014 m n.p.m.). Bez większego problemu można tu dojechać nawet samochodem osobowym ale ze szczytu nie ma najlepszego widoku – wszystko zasłaniają drzewa.

Obrazek

Obrazek

Przez Gyöngyös dojeżdżamy do Hollókő – pierwszej na świecie wioski wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Hollókő oznacza dosłownie Kruczy Kamień a z nazwa wiąże się wiele tajemniczych legend. W skansenie o strukturze ulicówki można zobaczyć 67 zabytkowych chałup i bielony kościółek z drewnianą wieżą w samym środku. Wioska od dawien dawna jest zamieszkana przez owiany mgiełką tajemnicy lud Połowców. Połowcy zwani też Komanami wywodzą się ze stepów Kazachstanu i południowej Syberii. Prawdopodobnie są spokrewnieni z Turkami seldżuckimi. Golili głowy pozostawiając dwa długie warkocze. Do naszych czasów potomkowie Połowców w Europie przetrwali jedynie na terenach położonych na zachód od Gór Matra w północnych Węgrzech, jednak ich zachowana przez wieki odrębność i kultura obecnie szybko zanika.

Obrazek

Spacerując uliczkami skansenu zaglądamy na podwórka, ponieważ chcemy zobaczyć przedstawicieli ludu Połowców w stroju regionalnym. Niestety, ponieważ jest już po 17 nie udaje nam się spotkać mieszkańców wioski, która za dnia tętni zyciem a wieczorem wydaje się opuszczona i niezamieszkała. Naszą uwagę przykuwają górujące nad wioską na wzgórzu Szárhegy ruiny średniowiecznego zamku. Wracamy do motocykla, przebieramy się i jedziemy dalej.

Obrazek

TAMARA: Nagle po kilku minutach coś mnie tknęło. Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać kieszenie i tragedia! Okazuje się, że zgubiłam portfel! Nie ma go tam, gdzie powinien być. Zmęczona upałem i kilkakrotnym w ciągu dnia przebieraniem ciuchów zapomniałam o nim. W pospiechu wracamy na miejsce postoju do wsi – przeszukujemy parking, przetrząsamy bagaże, wszystkie kieszenie i nic. Po portfelu ani śladu. Nie zważając na ciągle panujący upał w pełnym rynsztunku (w ubraniu motocyklowym) pędzę po wsi i przeszukuję chodniki i uliczkę. Powoli zaczyna zalewać mnie panika! W portfelu mam dowód, gotówkę (nie jakąś bajońską sumę) i kartę płatniczą. Wracam do Głazia i ponownie przeszukujemy teren w pobliżu motocykla. NIC!

Tutaj warzą się losy naszej dalszej podróży ...
... cdn
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

NIC!

Tutaj warzą się losy naszej dalszej podróży ...
... cd ...

Obrazek

Tamara (cd): Wskakujemy na siedzenie i jedziemy powoli przejechaną trasą przeszukując nerwowo pobocza, zaglądamy do rowów i ciągle nic. Jak to możliwe? Jak to się mogło stać? – te pytania obijają mi się z hukiem po głowie. Przecież ja nigdy nic nie gubię! Raz po raz mamroczę do siebie wierszyk, który pamiętam z dzieciństwa: „Święty Antoni Padewski, wspomożycielu niebieski, niech się stanie wola Twoja, niech się znajdzie zguba moja”. Ostatni raz wracamy na parking i postanawiam jeszcze raz poszukać mojej zguby. Obchodzę motocykl dookoła i znajduję portfelik na wzmocnieniu stelaża od kufra! Święty Antoni mnie wysłuchał a cuda się zdarzają! Skrzynka piwa dla konstruktora stelaża Piotrka G. po powrocie do kraju!

Obrazek

Późnym wieczorem, przejeżdżając przez skrawek Słowacji i omijając drogie przeprawy promowe przez Dunaj docieramy do kolebki Królestwa Węgier i zachodniej Bramy Zakola Dunaju czyli Esztergom.

Obrazek

Parkujemy w centrum i idziemy pstryknąć kilka nocnych zdjęć. Fantastyczne wrażenie robi na nas najwyższe wzniesienie miasta na którym wznosi się oświetlona z każdej strony monumentalnie klasycystyczna archikatedra zwana bazyliką. Jest to największa świątynia na Węgrzech, której budowa trwałą kilka dziesięcioleci. Dość sprawnie tego wieczoru znajdujemy nieopodal centrum nad Dunajem kemping. Kemping okazuje się dużym ośrodkiem i nie mamy kłopotów z dogadaniem się oraz załatwieniem formalności. Szybko rozkładamy namiot na dość dziwnym podłożu (w ogóle nie ma tu trawy) i przez kolejną godzinę szukamy w pobliżu kempingu czynnego baru, restauracji lub sklepu. Nasze poszukiwania kończą się fiaskiem! Wszystko jest już zamknięte na cztery spusty. Wracamy na kemping i miły pan szczegółowo objaśnia nam jak trafić do Tesco. Tej nocy delektujemy się smakiem węgierskiego piwa siedząc nad Dunajem i wsłuchując się w głośne rozmowy hałaśliwych sąsiadów z Polski. Ten dzień był naprawdę pełen emocji i przygód.

Obrazek

Dzień 7 (9.sierpnia – piątek)

Rano znowu budzą nas hałaśliwi sąsiedzi Polacy. Dopiero w dziennym świetle dostrzegamy ślady powodzi jaka przeszła niedawno przez te tereny – zupełny brak trawy i mnóstwo robactwa. Poziom wody z Dunaju na kempingu osiągnął kilka metrów, co wyraźnie widać było na rosnących drzewach. Sprawnie spakowaliśmy się i zdążyliśmy skorzystać z basenu kempingowego – co za luksus! Wyruszamy w trasę i po drodze podziwiamy urodę Dunaju. Kolejnym punktem wyznaczonym na trasie, w którym się zatrzymujemy jest Wyszehrad.

Obrazek

Jest to malutkie miasteczko ale dla Węgrów jest jednym z ważniejszych pomników narodowej pamięci. Miasto wspaniale prezentuje się na tle wysokich wzgórz i meandrującej pomiędzy nimi potężnej rzeki. Spacerkiem dochodzimy do 32-metrowej Wieży Salomona, w której wieziony był swego czasu wołoski wojewoda Wład Palownik zwany Drakulą. To nie ostatnie miejsce związane z postacią Drakuli, które odwidzimy podczas tegorocznego wyjazdu.

Obrazek

Ulicą Panorama Utca objeżdżamy wspaniale położony nad miastem Zamek Górny.

Obrazek

Jeszcze kilka lat temu z tej drogi musiały się rozciągać fantastyczne widoki ale zarastające stopniowo pobocza wysokie drzewa znacznie ograniczyły widoczność.

http://www.radiator-mototurystyka.pl/wp ... 170065.jpg" onclick="window.open(this.href);return false;

Dalej bardzo malowniczą drogą wiodącą przez Góry Wyszehradzkie kierujemy się do Dobogókö. Wariat Hołek prowadzi nas drogą z zakazem ruchu ale nie brakuje tu ładnych widoków i serpentyn.

Obrazek

W Dobogókö – urokliwej górskiej mieścinie można się zrelaksować, odpocząć od zgiełku i pooddychać świeżym powietrzem.

Obrazek

Ze szczytu, który wznosi się na wysokości 699 m n.p.m. podziwiamy panoramę Zakola Dunaju. Pełno tu reliktów z komunistycznych czasów – tablic pamiątkowych oraz posagów ze śladami kul.

Obrazek

Obrazek

Z Dobogókö jedziemy do Szentendre – południowej bramy Zakola Dunaju. Szentendre położone na wzgórzach Pilis znane jest pod wieloma nazwami: „miasto cerkwi”, „miasto Serbów”, „miasto malarzy”.

Obrazek

Zwiedzamy tę oryginalną metropolię spacerując wybrukowanymi kocimi łbami uliczkami i placykami, przy których aż roi się od cerkwi. Historia miasta jest ściśle związana z Serbami, którzy przybyli tu pod koniec XVII wieku. Prawosławni uchodźcy pozostawili po sobie nie tylko cerkwie ale także tak ważną do dziś dla Węgrów sztukę uprawy winorośli.

Obrazek

Wraz ze sztuką uprawiania winorośli pojawiła się umiejętność robienia win, z których najbardziej znane pochodzą z Tokaju i Egeru.

Obrazek

Sercem miasteczka, na którym zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę jest placyk otoczony kolorowymi kamieniczkami.

Obrazek

Wznosi się na nim charakterystyczny „krzyż morowy” postawiony przez Serbów jako pomnik upamiętniający zarazę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Peryferiami Budapesztu (Bogu dzięki za Hołka, który uratował nas od błądzenia po stolicy i stania w korkach) docieramy szutrami do niewielkiej miejscowości Martonvásár, w której znajduje się pałac Brunszwików.

Obrazek

Głód daje nam się we znaki i upał przeczekujemy w maleńkiej restauracji, w której spożywamy węgierski gulasz i pijemy węgierską oranżadę. Z pełnymi brzuchami podziwiamy pałac Brunszwików, który jest jednym z najpiękniejszych w kraju przykładów architektury angielskiego neogotyku. Pałac Brunszwików – własność hrabiego Antala Brunszvika był w pewnym okresie ulubionym miejscem Beethovena.

Obrazek

Biografowie wielkiego kompozytora spekulują, że Beethoven kochał się w jednej z sióstr Brunszvik i to ona była natchnieniem muzyka. Dziś w pałacu działa Muzeum Beethovena a wokół obiektu rozpościera się rozległy park w stylu angielskim, w którym chętnie fotografują się nowożeńcy.

Obrazek

Opuszczamy tajemnicze Martonvásár i jadąc wzdłuż Dunaju docieramy do położonego przy granicy z Serbią miasta Baja. Jest już późno i ciemno, dlatego trudno byłoby nam znaleźć w okolicy nocleg pod chmurką. Postanawiamy poszukać jakiegoś hotelu lub pensjonatu – dawno nic nie pisaliśmy na forum i nie zrzucaliśmy zdjęć. Dość sprawnie znajdujemy motel na obrzeżach miasta, którego właściciel płynnie mówi w języku niemieckim. Starszy pan jest niezwykle uprzejmy i stara się nam dogodzić jak tylko potrafi. W pewnym momencie w tej swojej uprzejmości staje się odrobinę natrętny – chyba nie ma zbyt wielu okazji, żeby porozmawiać po niemiecku. Dużo więcej czasu zajmuje nam znalezienie sklepu w tym niemałym przecież mieście – krążymy ponad pół godziny zanim udaje nam się zlokalizować TESCO. To nasza ostatnia noc na Węgrzech. Jutro już będziemy w Serbii.

WĘGRY-PODSUMOWANIE


Waluta: forint (HUF) 100 HUF= 1,42 PLN
Religia: 37 % stanowią Rzymskokatolicy
Język urzędowy: węgierski
Drogi: Drogi główne dobrej jakości; ruch pojazdów przebiega płynnie ze względu na wszechobecne znaki zakazujące ruchu pojazdom wolnobieżnym, furmankom i rowerom. Drogi boczne asfaltowe o dość dobrej jakości, zdarzają się łaty lub niewielkie dziury.
Noclegi: Bardzo dobra baza noclegowa (hotele, motele, pensjonaty, kwatery prywatne, kempingi – różnej jakości i w różnej cenie); istnieje także możliwość biwakowania „na dziko”.
Zwiedzanie/obiekty: Ciekawy, czysty, zadbany i niezwykle zróżnicowany pod względem obiektów turystycznych kraj (zamki, pałace, jaskinie, skanseny), mnóstwo kwiatów, ładne widoki i krajobrazy.
Największe wrażenie zrobiły na nas: „morelowa twierdza” w Boldogkőváralja i pałac Brunszwików w Martonvásár
Największe niedogodności podczas podróży: dotkliwe i uciążliwe upały.

W drodze do Serbii

… cdn

Obrazek
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

Sorki za zwłokę.

Największe niedogodności podczas podróży: dotkliwe i uciążliwe upały.

W drodze do Serbii

… cd …

Obrazek

Dzień 8 (10. sierpnia – sobota)

SERBIA

Z samego rana wyruszamy z Baja w stronę serbskiej granicy do przejścia Bački Breg, od którego dzieli nas około 30 km. Prawie natychmiast odczuwamy, że pogoda się zmienia. Tu, w pobliżu Serbii nie jest już tak upalnie. Zmienia się także otaczający nas krajobraz – zadbane węgierskie miasteczka i wioski ustępują obdrapanym i chylącym się ku upadkowi domostwom, zaniedbanym budynkom i cerkwiom.

Obrazek

Serbia jest pięknym i bardzo ciekawym krajem. Większość osób nie kojarzy jej z żadnymi godnymi polecenia zabytkami lub miejscami atrakcyjnymi turystycznie. Nic bardziej mylnego … Park Narodowy Tara, strzegąca Wąwozu Đerdap twierdza Golubac, Wieża Czaszek w Niszu i Belgrad (więcej+zdjęcia >>>) – to tylko kilka niezwykłych skarbów kultury serbskiej, które zachwycą najwybredniejszego turystę.

Obrazek

Węgiersko – serbskie przejście graniczne działa dość sprawnie i formalności celne nie zajmują nam zbyt dużo czasu.

Obrazek

W pierwszym większym serbskim mieście o wdzięcznej nazwie Sombor zatrzymujemy się aby kupić mapę Serbii, ładowarkę do baterii i wymienić walutę. Początkowo jedziemy wzdłuż chorwackiej granicy i nawet na krótką chwilę udaje nam się wjechać do Chorwacji. Chorwacki epizod trwa jakieś pięć minut ale przejeżdżamy przez Dunaj i za chwilę z powrotem jesteśmy na serbskiej ziemi. Dziś chcemy dotrzeć do monastyru Studenica – największego i najbogatszego klasztoru prawosławnego w Serbii. Jedziemy głównymi i pobocznymi drogami trasą Sombor – Bač. Polanka – Srem. Mitrovica – Šabac – Valjevo – Požega – Ivanjica.

Obrazek

W pobliżu miasta Šabac zauważamy jadący przed nami motocykl (Honda CBR) z polską rejestracją. Rozmawiamy chwilę jadąc obok siebie i okazuje się, że Marcin i Ewelina są z Brzozowa i znają nas. „Tak w ogóle, to się znamy z Waszej prezentacji!” – takie zdanie słyszymy na powitanie. Świat jest jednak mały! Zatrzymujemy się na stacji benzynowej, żeby pogadać chwilę z rodakami. Marcin i Ewelina nie mają praktycznie bagażu. Ograniczyli się do minimum – kilku podstawowych i najpotrzebniejszych rzeczy. Nocują w pensjonatach lub motelach a posiłki jedzą w restauracjach. Byliśmy przekonani, że z tak małym bagażem podróżują wokół komina zainstalowani gdzieś w pobliskim motelu.

Obrazek

Ich z kolei zaszokował widok naszego pokaźnego bagażu. Też mamy tylko najpotrzebniejsze rzeczy ale preferujemy inny model podróżowania. Z rozmowy wynika, że część naszej trasy pokrywa się i następnych 90 kilometrów jedziemy wspólnie z nowo poznanymi motocyklistami z Polski. Pierwszą część trasy, ze względu na dobrej jakości asfalt pokonujemy sprawnie i dość szybko. W kolejnym etapie podróży Valjevo – Požega nasi znajomi zaczynają wyraźnie odstawać. Honda CBR nie lubi dziurawych dróg z wybojami. Co kilkanaście minut musimy się zatrzymywać i czekać aż pojawią się w lusterku. Ale to nic nadzwyczajnego – pozycja kierowcy i pasażera na Hondzie CBR nie jest zbyt komfortowa a zawieszenie tego motocykla nie radzi sobie tak dobrze z nierównościami kiepskiej drogi jak nasz GS (szczególnie na zakrętach). Trasa Valjevo – Požega okazuje się być – mimo kiepskiej nawierzchni dróg – bardzo malownicza i atrakcyjna. Ogromna ilość winkli i wysokie góry zapewniają dużo emocji oraz ładnych widoków. Po południu dojeżdżamy w końcu do Požega, gdzie rozstajemy się z naszymi znajomymi.

Marcin i Ewelina jadą na zachód – w kierunku granicy z Czarnogórą. Czekają ich wspaniałości Parku Narodowego Tara i wizyta w Žabljak – najwyżej położonym mieście Bałkanów otoczonym malowniczymi górami i jeziorami. My jedziemy dalej niezwykle widokową i z całą pewnością godną polecenia trasą z wijącymi się zakrętasami serpentyn.

Obrazek

W niewielkiej miejscowości Arilje zatrzymujemy się na obiadokolację w schludnie wyglądającej restauracyjce przy drodze głównej. Kelnerzy nie mówią niestety w języku angielskim ale o dziwo nie mamy żadnych trudności w komunikacji. Są niezwykle mili i obsługują nas niczym królewską parę. Udaje nam się spróbować tradycyjnej serbskiej kuchni we wspaniałym wydaniu – ćevapčići (drobne kawałki mielonego, grillowanego, przyprawionego mięsa wieprzowego, kebab oraz sałatki z pomidorów posypanych regionalnym słonym serem).

Obrazek

Odwdzięczamy im się sowitym napiwkiem i z pełnymi brzuchami wsiadamy na motocykl. Do górskiej miejscowości Ivanjica docieramy dopiero około godziny dziewiętnastej. Ponieważ jesteśmy wysoko w górach, dość „gwałtownie” zapada tu zmrok. Niepokoją nas także wiszące nad górskimi wierzchołkami burzowe chmury. Musimy szybko znaleźć nocleg zanim zapadnie całkowita ciemność. Wtedy szukanie noclegu można będzie porównać z przysłowiowym poszukiwaniem igły w stogu siana.

Obrazek

W małym sklepiku, którego właścicielka okazuje się być naciągaczką i złodziejką robimy zakupy. Kupujemy tylko chleb i kilka piw a płacimy jak za dziesięć bochenków i transporter wybornych importowanych browarów. Zgodnie z naszymi kalkulacjami cztery puste butelki są droższe niż cztery pełne. Niezwykły paradoks! Pocieszający jest fakt, że ludzie stojący za nami w kolejce patrzą na właścicielkę ze wstydem i wyrzutem – wyraźnie nie podoba im się jej zachowanie.

... cdn
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

Pocieszający jest fakt, że ludzie stojący za nami w kolejce patrzą na właścicielkę ze wstydem i wyrzutem – wyraźnie nie podoba im się jej zachowanie.

...cd ...

Nocleg udaje nam się znaleźć kilka kilometrów za Ivanjicą. Wjeżdżamy w boczną drogę i rozkładamy namiot za opuszczonym budynkiem szkoły. Jesteśmy chyba w pobliżu jakiejś wsi, dość blisko słychać szczekanie psów ale egipskie ciemności utrudniają rozpoznanie terenu. Dalszą część wieczoru spędzamy w namiocie z powodu ulewy, która usypia nas łagodnie niczym najpiękniejsza kołysanka.

Obrazek

Dzień 9. (11. sierpnia – niedziela)

Pierwszy poranek w Serbii wita nas słońcem i normalną temperaturą. Męczące upały zniknęły bezpowrotnie. Wstajemy wypoczęci i we wspaniałych humorach. Dookoła nas rozpościerają się cudowne widoki – góry, góry, góry… Po porannej toalecie i szybkim śniadaniu robimy mały rekonesans w terenie. Nieopodal nas, pod jedną z gór przycupnął maleńki monastyr św. Kuźmy i Damiana. Postanawiamy dostać się do niego i od razu wcielamy nasz plan w czyn.

Obrazek

Prowadząca do miniaturowego monastyru szutrowa droga jest bardzo stroma i śliska po nocnej ulewie. W pewnym momencie motocykl zaczyna się osuwać. Niżej droga wygląda jeszcze gorzej, robi się coraz bardziej stromo. Po kilkuset metrach GS się przewraca i musimy się nieźle napocić, żeby go postawić na koła przy takim spadku terenu. Luźne kamienie, śliska glina i duży spadek terenu sprawiają, ze podejmujemy decyzję. Zawracamy. Klasztor św. Kuźmy i Damiana będzie musiał jeszcze na nas poczekać.

Obrazek

Wyruszamy do klasztoru Studenica z XIII wieku, położonego 60 km od miasta Novi Pazar. Wielki żupan Serbii Stefan Nemanja poświęcił klasztor Matce Boskiej Dobroczynnej i uczynił z niego mauzoleum całej dynastii.

Obrazek

Monastyr Studenica to świątynia wzniesiona w stylu średniowiecznej serbskiej architektury, w której na szczególną uwagę zasługują kolorowe freski. Ten zabytek – jako jeden z nielicznych w Serbii obiektów – znajduje się na Liście UNESCO.

Obrazek

Monastyr leży w górach, z dala od większych miast.

Obrazek

Taka lokalizacja sprzyja kontemplacji i modlitwie.

Obrazek

Przybywający tu mogą w spokoju zastanowić się nad swoim życiem i zatopić w modlitwie.

Obrazek

Spacerując po obiekcie mieliśmy wrażenie jakby czas się zatrzymał a wszelkie problemy i nurtujące pytania zatrzymały się pokornie przed bramą klasztoru.

Obrazek

Wyciszeni i pozytywnie nastawieni opuszczamy mury klasztoru Studenica.

Obrazek

Na parkingu spotykamy dwóch serbskich motocyklistów, z którymi gawędzimy chwilę i wymieniamy uścisk dłoni.

Obrazek

Wyruszamy w dalszą drogę.

Obrazek

Przed nami niebezpiecznie bijące serce Serbii – Kosowo.

Obrazek

W tym roku chcemy przez nie przejechać. Próbowaliśmy już raz kilka lat temu ale nam się niestety nie udało. Powodem był wybuch zamieszek między Albańczykami i Serbami oraz zaminowany wiadukt tuż za odprawą graniczną. Skomplikowany problem narodowościowy sprawia, że nader często ten piękny zakątek Bałkanów jest niedostępny dla cywilów. Siły KFOR pilnują granic niczym mitologiczny Cerber strzegący wejścia do świata zmarłych. Kosowo położone w południowej część Serbii ma wyjątkowe znaczenie dla serbskiej tożsamości narodowej i historii. Uważa się je za kolebkę serbskiej państwowości i mimo, że teoretycznie dalej stanowi część Serbii posiada autonomię i podlega administracji ONZ. Każdy przewodnik turystyczny twierdzi, że Kosowo nie jest miejscem bezpiecznym dla turystów i jeszcze długo nie będzie. Niebezpieczeństwo min, napady i pospolita przestępczość to tylko kilka powodów dla których większość podróżników omija te tereny. Wiele z tych informacji mija się z prawdą. Przez przeważającą większość czasu nie dzieje się tutaj nic, co można by uznać za okoliczności niesprzyjające podróżowaniu.

Obrazek

My od dawna marzymy o podróży do nieuznawanego przez wiele krajów świata Kosowa. Ciągnie nas tu i mamy ogromną chęć zobaczyć tę część Bałkanów na własne oczy. Na teren Republiki Kosowa wjeżdżamy od strony miejscowości Raszka. Na przejściu spora kolejka tirów i samochodów osobowych. Odprawą i formalnościami paszportowymi zajmują się policjanci i celnicy. Na granicy panuje wyjątkowy spokój. Spodziewaliśmy się zasieków, dziurawych dróg, świadectw wojny na każdym kroku, wojska, przesłuchań – a tu zupełnie nic… Dostajemy pieczątki w paszporcie i jedziemy dalej, prosto do Prisztiny. Po kilkuset metrach Kosowo wita nas napisem na wiadukcie „NATO go home!”.
Północna część Kosova to region zamieszkany przez Serbów – wszędzie powiewają serbskie flagi. Wydaje nam się, że ta część jest bardziej serbska niż sama Serbia!

Obrazek

W Kosowie Serbowie stanowią mniejszość. Wygląda na to, że nie w tej części autonomii. Mimo to wielu z nich wyemigrowało stąd z powodu ekonomicznego zacofania obszaru. Druga strona prawdy jest taka, ze populacja kosowskich Albańczyków zwiększyła się kilkakrotnie i udział Albańczyków stale rośnie. Drogi na terenie całej republiki są bardzo dobre, tylko kierowcy uprawiają tzw. „wolną amerykankę”. Zarówno Albańczycy, jak i Serbowie są przyjaźnie nastawieni do przyjezdnych i coraz częściej zaczynają dostrzegać pozytywną rolę turystyki w rozwoju swojego kraju. Ale pamiętajcie, że warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte, ponieważ w dalszym ciągu na terenie Kosowa konfiskowane są duże ilości broni i zdarzają się niebezpieczne sytuacje. My nie szukaliśmy bliskiego kontaktu z mieszkańcami Kosowa – interesował nas sam kraj. Dowodem na pozorne uśpienie Kosowa jest fakt, że w ostrzale misji EULEX w północnej części republiki (na naszej trasie) zginął litewski celnik.
W serbskiej części Kosowa większość aut jeździ bez tablic rejestracyjnych. Jeśli jakieś ma tablicę, to w większości przypadków jest to serbska rejestracja. W tej części nie spotyka się samochodów z rejestracją kosowską (RKS). Jest to element protestu serbskiej społeczności w Kosowie. Policja, zarówno międzynarodowa i kosowska nie reaguje na taki stan rzeczy w północnej części państwa.

Obrazek

Albańskie Kosowo wygląda zupełnie inaczej…. Rozwija się i rośnie niczym nieustający plan budowy. Na każdym skrawku ziemi widać tu nowe budynki, hotele, osiedla mieszkaniowe. Ale z drugiej strony widać tu też podobieństwo do Albanii – mnóstwo śmieci, smród palonych plastików i innych świństw. Im dalej na południe, tym gorzej. Po drodze mija nas mnóstwo weselnych korowodów. Pierwsze napotkane jadą w eskorcie sił KFOR. Czujemy się prawie jak w Albanii. Serbskie flagi, które królowały na północy ustępują tu miejsca albańskim barwom narodowym oraz kosowskiej fladze. Mijamy mnóstwo punktów kontrolnych, wozów sił KFOR oraz znaki z napisem „Uwaga CZOŁGI”.

Obrazek

W końcu dojeżdżamy do Prisztiny – stolicy i największego miasta autonomicznej Republiki Kosowo. Ten zakorkowany, brudny, śmierdzący betonowy moloch nie stanowi żadnej atrakcji turystycznej. Trudno tu wjechać i trudno się stąd wydostać. Krążymy chwilę po głównej ulicy miasta i zaspokoiwszy swoją ciekawość opuszczamy bez cienia żalu kosowską metropolię.

Kierujemy się na północny – wschód i dojeżdżamy dość szybko (dzięki wspaniałej jakości dróg) do miejscowości Merdare, przy granicy z Serbią. Stoimy tu nieco dłużej, niż przy wjeździe na teren Kosowa. Odprawa nie idzie tu tak sprawnie a i kolejka jest niepomiernie dłuższa. Policjanci zawracają jedną rodzinę przed nami, nie pozwalają im przejechać. Trochę nas to niepokoi. Kiedy przychodzi nasza kolej nie chcą od nas paszportów tylko dowody osobiste. Bez problemu opuszczamy terytorium Kosowa i wjeżdżamy na teren Serbii. Tak kończy się nasza jednodniowa przygoda z autonomiczną republiką, w której dwa żyjące obok siebie narody toczy robak nienawiści i wojny.

Obrazek

Paweł: Tym razem bardzo chciałem wjechać do Kosowa. Na siłę musiałem przekonywać Tamarę. Miałem przeogromną chęć aby zobaczyć ten skrawek albańskiej Serbii, do którego nie dane nam było wjechać w 2009 roku. Chciałem nawet przenocować w jednej z wiosek, by poznać tutejsze tradycje i skrywane tajemnice. Dużym sukcesem było przekonanie Tamary więc nie forsowałem więcej. Udało się osiągnąć cel – wjeżdżamy! Moja ciekawość była na tyle duża, że przy wjeździe do Kosowa na tzw. „przejściu granicznym” zaryzykowałem i nie wyłączyłem kamery na kasku. Po wjechaniu do Kosowa świeże, rześkie i czyste powietrze zamieniło się w ohydny odór palonych plastików. Zaskoczeniem były dla mnie progi zwalniające przy przystankach autobusowych wypełnionych ludźmi, serbskie flagi na każdym slupie elektrycznym, zablokowane betonowymi elementami lub oponami pasy ruchu i brak rejestracji na wszelkiego rodzaju pojazdach. Samochody osobowe, które mijaliśmy poruszały się dość wolno i w każdym było maksimum pasażerów. Kiedy przyspieszałem i wyprzedzałem jakiś samochód, ten także zaczynał jechać szybciej. Może to taka maniera jazdy?! Może chęć przyjrzenia się z bliska…?! Ludzie na terenie Kosowa, zarówno Albańczycy, jak i Serbowie wydają się być bardzo mili i przyjaźnie nastawieni. Żołnierze sił KFOR nie zawsze… Może to wynik ich stresującej pracy! Dużym zaskoczeniem byli dla mnie turyści w Prisztinie, którzy przewijali się tam i powrotem wzdłuż głównej ulicy. Wszędzie słyszałem rozmowy w języku angielskim!

Tamara: Sama nie wiem czego spodziewałam się po Kosowie?! Z jednej strony chciałam tam pojechać, z drugiej gdzieś w głębi duszy czułam strach. Ale to chyba normalne, że człowiek odczuwa strach przed nieznanym… Najbardziej stresujący był dla mnie wyjazd z Kosowa. Na przejściu panowało dość duże zamieszanie i tłum. Jeden z policjantów mówiący po angielsku zagadnął nas i powiedział, że będziemy mieć na pewno problem z wjazdem do Serbii. Chyba chodziło mu o kosowską pieczątkę w paszporcie, której Serbowie nie uznają. Przyznaję, że poczułam mrowienie na karku i włosy stanęły mi dęba na głowie. Zaczęłam gorączkowo szukać w myślach innego wyjścia. Jeśli nas nie wpuszczą, to będziemy musieli jechać z powrotem przez całe Kosowo do drugiej granicy. A co jeśli tam sytuacja się powtórzy??? Z opresji wybawił mnie policjant, który poprosił nas o dowody osobiste i w ogóle nie rzucił nawet okiem na nasze paszporty. Przejechaliśmy. Uff!
Podobne odczucia miałam, kiedy, podczas poprzedniej wyprawy przejeżdżaliśmy przez Biesłan w Osetii Północnej. Wydaje mi się, ze miejsca naznaczone ludzkim cierpieniem, krwią i ofiarami wojny emanują dziwnym rodzajem energii i wzbudzają w ludziach irracjonalny strach.

… cdn

Obrazek
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

Obrazek

Podobne odczucia miałam, kiedy, podczas poprzedniej wyprawy przejeżdżaliśmy przez Biesłan w Osetii Północnej. Wydaje mi się, ze miejsca naznaczone ludzkim cierpieniem, krwią i ofiarami wojny emanują dziwnym rodzajem energii i wzbudzają w ludziach irracjonalny strach.

… cd …

Obrazek

Po „kosowskiej eskapadzie” jesteśmy z powrotem w Serbii i naszym celem jest tajemnicze miejsce kryjące się pod nazwą Đavolija Varoš, co w wolnym tłumaczeniu znaczy Diabelska Wieś.

Obrazek

Wioska leży blisko granicy z Republiką Kosowską i jest tłumnie odwiedzana przez turystów. Diabelska Wieś to fenomen przyrodniczy – wytrwali piechurzy mogą podziwiać 200 czerwonawych skał w kształcie słupów i piramid, wysokości 2-20 m i grubości 0,5 – 3 m.

Obrazek

Osobliwe skały są przykryte kamiennymi czapami i ustawione w równiutkich rzędach. Ponieważ stwierdzono tu wysoką koncentrację siarki i żelaza w pobliżu skał nie ma drzew, krzewów, roślin ani trawy. Taki krajobraz z pewnością zasługuje na miano diabelskiego. Szczególnie zjawiskowo skały prezentują się w świetle zachodzącego słońca, kiedy ostatnie promienie nadają im upiorny wygląd. O powstaniu Diabelskiej Wioski krąży wiele legend.

Obrazek

Według jednej z nich skały to zaklęte przez diabły dzieci, które przegrały zakład. Inna znacznie ciekawsza głosi, ze diabły chciały wyprawić ślub brata z siostrą a kamienne słupy to efekt działalności siły wyższej, która aby zapobiec kazirodczemu związkowi zamieniła wszystkich weselników w kamienie.

Obrazek

Diabelska moc trzyma chyba ciągle to miejsce we władaniu bo nasz GPS zaczyna świrować. „Hołek” nie może się zupełnie odnaleźć. Kurczę a mówił, ze z nim na pewno dojedziemy do celu! Może to zwykłe diabelskie sztuczki a może po prostu nigdy tu nie był!? Po zwiedzeniu Diabelskiej Wsi wracamy do głównej drogi i zastanawiamy się w którą stronę jechać. I właśnie tu, na poboczu drogi przekonujemy się o serbskiej życzliwości. Podchodzą do nas kierowca i pasażer ciężarówki stojącej nieopodal i oferują nam swoją pomoc. Przeglądają naszą mapę, doradzają którędy jechać i opowiadają co nieco o stanie dróg. Odradzają nam podróż bocznymi drogami, przez miejscowości Bojnik i Lebane. Mówią, że droga jest tam w bardzo złym stanie i może w ogóle nie nadawać się do przejazdu. Wybieramy więc – zgodnie z radą naszych serbskich towarzyszy drogę na Leskovac, która okazuje się być pokryta przyzwoitym asfaltem. Jadąc w kierunku granicy bułgarskiej co chwilę mijamy patrole policji. Albo serbscy policjanci są wyjątkowo pracowici albo jest to spowodowane bliskością terytorium Kosowa. Koło godziny 19 docieramy bez żadnych niespodzianek do Leskovaca – miasta położonego w centralnej części kraju nad rzeką Veternica. Zatrzymujemy się w centrum tego, jak się okazuje ponad 90-tysięcznego miasta i robimy zakupy w sklepie spożywczym. Próbujemy ocucić Hołka, który nie wiedzieć czemu co chwilę się zawiesza. Zgubił się biedak na serbskiej ziemi i nijak nie może odnaleźć sygnału. Doprowadzając GPS do stanu używalności korzystamy z postoju – pijemy zimny napój i jemy lody.

Co chwilę zaczepiają nas ciekawscy przechodnie. Nie są natrętni ale zwyczajnie chcą nam pomóc. Od jednego gościa dostajemy wizytówkę pobliskiego hoteliku. Często przejeżdżają obok nas motocykliści. Jeden z nich zatrzymuje się i pyta czy może nam w czymś pomóc. Dziękujemy za chęci i mówmy, ze wszystko jest ok. Nie wydaje się być przekonany ale po chwili odjeżdża. Po pięciu minutach pojawia się znowu i tym razem już nie odpuszcza. Wypytuje nas dokładnie o wszystko i mimo, ze mówi łamanym angielskim dogadujemy się , jak tylko motocyklista z motocyklistą na końcu świata potrafi. Po serii pytań i odpowiedzi nasz nowy znajomy milczy chwilę. Widać, że rozważa w głowie jeszcze raz wszystkie fakty i analizuje. Nagle bez żadnych dłuższych ceregieli zaprasza nas do siebie i wypowiada magiczne zdanie: „Będziecie moimi gośćmi”. I tym sposobem rozwiązuje się nasz problem z poszukiwaniem noclegu na dzisiejszą noc. Mamy niewiarygodne szczęście!!! Aż się wierzyć nie chce po prostu! Nasz anioł stróż nazywa się Vladimir Petrovic i jest jednym z najstarszych motocyklistów w mieście. Jest też właścicielem jednej z najlepiej prosperujących restauracji i kilku kamienic w rynku.

Obrazek

Po przejechaniu kilkuset metrów wjeżdżamy za Vladem do podziemnego garażu. Zostawiamy motocykl w obstawie kilku innych i udajemy się piętro wyżej do wspaniale wyposażonego mieszkania (prawie apartamentu). Kuchnia, łazienka, wielki salon a ponadto całe dodatkowe piętro z ogromną sypialnią i łazienką. Wszystko dla nas. Kompletnie zaskoczeni dostajemy do ręki klucze do mieszkania, pilota do garażu i zaproszenie na kolację w restauracji Cap Cap. Na miejscu poznajemy rodzinę Vlada – jego syna Duszana, żonę Katrinę i przyjaciół motocyklistów. Rozmawiamy głównie w j. angielskim, konsumujemy ogromną kolację, na którą składają się regionalne przysmaki i pijemy serbskie piwo. Za nic nie płacimy, ponieważ jesteśmy gośćmi Vlada. Wśród osób towarzyszących nam przy stoliku jest nawet jeden Francuz – architekt, który pomieszkuje tu od dłuższego czasu. Zdradza nam za co kocha Serbię a my ochoczo przyznajemy mu rację: ograniczenia prędkości są czysto teoretyczne i nikt się nimi nie przejmuje, fotoradarów jest tu jak na lekarstwo a mandaty są znacznie niższe niż w Europie Zachodniej. W dalszej części wieczoru, zwiedzamy restaurację Vlada i Katriny, spacerujemy po mieście i na koniec lądujemy w klubie motocyklowym South Riders Leskovac. Kiedy późną nocą kładziemy się w końcu spać ciągle nie możemy wyjść z osłupienia jak wielkie szczęście mieliśmy tego dnia. Jednego jesteśmy jednak pewni – Serbia przywitała nas po królewsku i w naszych wspomnieniach zajmie jedno z poczytniejszych miejsc! Zasypiamy w koszmarnym upale ale z pozytywnymi emocjami w duszy…

Obrazek

Dzień 10 (12. Sierpnia poniedziałek)

Rano wstajemy dość wcześnie i idziemy do sąsiedniego mieszkania podziękować naszym przyjaciołom za wszystko. Wymieniamy się kontaktami oraz małymi podarunkami. Zostawiamy słodkie ukraińskie wino i koszulki Radiatora, a w zamian dostajemy batoniki na drogę i 52-procentową serbską rakiję. Jeśli nie wiecie co to takiego, to musicie wiedzieć, że ma dużo wspólnego z Nokią. Tak samo jak ona connecting people czyli łączy ludzi! Eskortowani przez dwa motocykle wyjeżdżamy przed południem z Leskovaca i kierujemy się w stronę granicy z Bułgarią.

Obrazek

Jadąc krętymi i malowniczymi drogami mijamy przydrożne hodowle ryb i małe elektrownie wodne. Przed nami roztacza swe uroki Jezioro Vlasinsko (Vlasina Lake), któro jest najwyżej położonym i największym sztucznym jeziorem w Serbii. Naprawdę urokliwe i przygotowane na dużą liczbę turystów miejsce.

Obrazek

Poruszając się wzdłuż brzegów jeziora zatrzymujemy się w jednym z przydrożnych sklepów i robimy krótki popas. Posilamy się miejscowym przysmakiem „burkiem”! Nie, oczywiście nie konsumujemy psa! Burek to rodzaj wypieku z francuskiego ciasta z mięsnym albo serowym farszem. Zjadliwy ale strasznie się kruszy.

Obrazek

Jesteśmy we wschodniej części Serbii, która już na pierwszy rzut oka jest dużo biedniejsza. Asfalt jest dużo gorszy, wioski są coraz biedniejsze i ukryte w górskich zakamarkach, ludzie zajmują się tu głównie pasterstwem.

Jak w wielu miejscach w Europie nie dotarł tu jeszcze ze swoimi brudnymi łapami zachód. Wciąż można się tu cieszyć dziką przyrodą i gościnnością ludzi. Pozytywne doznania wzbogaca także malownicza i niezwykle kręta droga, która wydaje się wić niczym rozwścieczony wąż morski.

W końcu docieramy do granicy z Bułgarią. Na przejściu Ribarci – Oltomanci panuje kompletny zastój i brak ruchu. Nie ma tu żywego ducha prócz dwóch gości, którzy zachowują się jak byśmy byli niewidzialni. Po chwili jeden z pograniczników podchodzi do nas i wydaje się być mocno wkurzony. Chyba zakłóciliśmy jego święty spokój! Gość ma chyba metr dziewięćdziesiąt wzrostu i taksuje nas spojrzeniem pełnym nienawiści. Jakby tego było mało, nie odzywa się ani jednym słowem. Ale to chyba dobrze, bo jego spojrzenie wyraża tysiąc słów, i to chyba niezbyt pozytywnych. Bardzo skrupulatnie ogląda nasz aparat fotograficzny i mamy wrażenie, że próbuje wzrokiem prześwietlić wszystkie zdjęcia. Jezu co za oprych! Po odebraniu naszych paszportów mierzy nas wzrokiem bazyliszka – albo chce nas przestraszyć albo planuje zabójstwo...

... cdn ...
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

... cd

W międzyczasie w pobliżu pojawia się celnik, który na szczęście okazuje się być bardziej rozmowny i przychylniej nastawiony. Nasze paszporty są dokładnie wertowane (chyba z dziesięć razy tam i z powrotem). Sądzimy, że ta kontrola jest spowodowana kosowską pieczątką! Nasycony widokiem naszych paszportów pogranicznik wyrzuca je przez okienko! Zabieramy je potulnie i pytamy niezwykle grzecznie, czy możemy już jechać dalej. Nasz milczący oprawca kiwa nieznacznie głową i takim sposobem bez jednego słowa przekraczamy granicę serbsko – bułgarską. Przejście graniczne po bułgarskiej stronie jest równie wyludnione ale jego pracownicy nie zabijają nas wzrokiem. Zostajemy bardzo szybko i sprawnie odprawieni i już po chwili możemy się cieszyć urokami bułgarskiej ziemi.

Obrazek

Pierwszym większym miastem na naszej drodze jest Kiustendił – orientalne miasto, które rzymianie nazywali „miastem łaźni”. To urokliwe miasteczko od dawnych czasów przyciągało różnych najeźdźców – a wszystko za sprawą źródeł termalnych. W Kiustendił położonym na rozległej równinie daje się nam ponownie we znaki upał. Dość szybko udaje nam się znaleźć kantor, w którym wymieniamy resztki serbskiej waluty i trochę euro na bułgarskie lewy. W pobliżu kantoru zaczepia nas motocyklista na Africa Twin, który dostrzegł chyba naszą rejestrację i oferuje nam swoją pomoc. Nasz GPS znowu zawiódł. Michaił jest niezwykle otwartym wesołkiem i całkiem nieźle mówi w języku angielskim. Dzięki jego pomocy sprawnie przejeżdżamy przez miasto w godzinie szczytu i zatrzymujemy się na stacji benzynowej poza centrum. Chcemy kupić mapę Bułgarii, ponieważ nie wzięliśmy naszej z domu. Nie wiadomo jak to się stało ale została chyba na stercie rzeczy, które zostawiliśmy przed garażem. Michaił na pożegnanie zaprasza nas na wódkę do Sozopola nad M. Czarnym, gdzie wybiera się wieczorem. Kto wie może się jeszcze gdzieś spotkamy. Życie jest dziwne i nieprzewidywalne. Na wszelki wypadek wymieniamy się numerami telefonów. Na stacji benzynowej spędzamy trochę czasu – przegrzaliśmy się znowu i postanawiamy się ochłodzić. Głazio błąka się w skarpetkach po sklepie – nie wiem czy to skutek upałów czy po prostu dopadła go popołudniowa nuda w czasie postoju.

Obrazek

Po jakimś czasie tankujemy i wyruszamy w kierunku nizinnego miasta Dupnicy. Na horyzoncie widać już masyw Gór Riła, który majestatycznie wznosi się do nieba. Widok tych gór za każdym razem robi na nas ogromne wrażenie. W okolicy wsi Stob podjeżdżamy pod Stobskie Piramidy – malownicze dzieło natury. Fantastyczne formacje skalne w kształcie piramid z pomarańczowo – beżowego piaskowca powstały dzięki wypłukiwaniu przez deszcz i topniejący śnieg fragmentów miękkich skał. Iglice piramid wznoszą się dumnie na zboczach zachodnich ścian Gór Pirin tworząc bajeczną scenerię, której nie sposób się oprzeć. Najpiękniej to miejsce wygląda podczas zachodu słońca. Ostanie promienie nadają im niesamowite barwy. Dużo się tu zmieniło od naszej ostatniej wizyty. Teraz jest tu kasa, w której trzeba kupić bilety wstępu i zamknięty szlaban dla zmotoryzowanych. Ponieważ obiekt jest już zamknięty postanawiamy wrócić tu nazajutrz i jeszcze raz przejść się na szczyt malowniczym szlakiem. Kusi nas „nielegalny spacer” po okolicy ale wzywa nas już magia Monastyru Rilskiego, od którego dzieli nas już tylko kilkanaście kilometrów. Po drodze robimy zakupy, ponieważ w pobliżu klasztoru może być problem z kupnem alkoholu.

Obrazek

Wraz z powoli zapadającym zmierzchem docieramy do najbardziej znanego z bułgarskich monastyrów. Pobyt w Górach Riła zaczynamy od poszukiwania strategicznego miejsca na rozbicie obozu.

Obrazek

Znajdujemy niesamowite miejsce na leśnej polanie położonej nad czystym strumieniem. Zjazd na polanę może jest nieco karkołomny ale być może, że nie będziemy mieć zbyt wielu współlokatorów w sąsiedztwie. Na polanie naszych marzeń stoi jeden samotny namiot ale nie widać koło niego żadnego ruchu.

Obrazek

Rozbijamy namiot i jedziemy do klasztoru.

... cdn ...
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

... cd ...
Późnym popołudniem nie ma tu już tylu turystów. Mamy więc możliwość pozwiedzać i popstrykać zdjęcia bez tłumów pielgrzymów przemieszczających się nieustannie po klasztornym dziedzińcu. Klasztor jest w trakcie renowacji. Część budynków została już odnowiona ale w głębi dziedzińca stoją widoczne rusztowania.

Obrazek

Rilski Monastyr to magiczne miejsce, dlatego przybyliśmy tu ponownie. Na jego atrakcyjność i niezwykłość wpływają nie tylko walory architektoniczne i malownicze górskie położenie. Jest tu jakaś nieuchwytna magia, niewidzialny urok wabiący od wieków ludzi z różnych zakątków świata. Jako pierwszy odnalazł to zagubione wśród lasów miejsce Iwan z Riły – pustelnik i mistyk żyjący w IX wieku. Eremita wzniósł tu swoją pustelnię a jego skromna i pełna świętości egzystencja przyciągała pielgrzymów z najdalszych obszarów.

Obrazek

W epoce średniowiecza w pobliżu pustelni powstał klasztor, który z czasem zaczął pełnić wiodącą rolę w bułgarskim kościele prawosławnym. Górski monastyr otaczają potężne mury, które na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie fortecy. Po przejściu przez bramę odwiedzającym ukazuje się ogromny dziedziniec i otaczające go łukowate arkady. Najbardziej zapada w pamięci kolorystyka całego obiektu – grube czerwone pasy i biało-czarne kraciaste wzory pokrywające w całości klasztorne zabudowania.

Obrazek

Głazio: Po raz pierwszy przyjechałem tu w 2007 roku. Od tego czasu sporo się zmieniło. Wokół klasztoru powstały nowe zabudowania, inne z kolei popadły w ruinę. Na dziedzińcu stada jaskółek bawią się w łapanego. Cieszyłem się z faktu, że tym razem mogę spędzić tu więcej czasu. Tym bardziej, że udało nam się znaleźć malowniczo położone dzikie miejsce kempingowe.

Obrazek

Czuję magiczne przyciąganie klasztoru. Spacerując po dziedzińcu chłonę niesamowity spokój, odprężenie i całym sobą podziwiam po raz kolejny niesamowite malowidła zdobiące ściany głównej świątyni. Położenie klasztoru z dala od wielkich aglomeracji miejskich sprzyja odpoczynkowi i głębokim przemyśleniom.

Obrazek

Tamara: Siadam pod jedną ze ścian i poddaję się niezwykłej atmosferze tego miejsca. Powoli zapada noc i pielgrzymi, którzy dostali od opata zgodę na nocleg w klasztornych komnatach udają się na spoczynek. Siedząc przed cerkwią usytuowaną pośrodku dziedzińca wsłuchuję się w ciszę, która panuje tu zawsze mimo obecności dużej liczby ludzi. Czas zatrzymuje się. Świat i jego doczesne sprawy niczym mityczna Atlantyda zapadają się w odmętach rzeczywistości. Jestem tu i teraz. Nie śpiesząc się uwieczniam nieskończone piękno klasztoru pstrykając setki zdjęć.

Obrazek

Po ciemku wracamy do naszego biwaku. Już po chwili pojawia się jak spod ziemi obok nas facet, który mówi coś po bułgarsku. Nie znamy tego języka ale rozumiemy pozytywne przesłanie. Bożydar – nasz nowy przyjaciel zaprasza nas do siebie (na przeciwległą stronę polany) na kolację. Kiedy przychodzimy na suto zastawionym stole zastajemy smażone pstrągi, sałatkę z pomidorów i ogórków, różne napoje, i oczywiście ogromną (1,75 l) butelkę domowej 60-procentowej rakiji. Jezu zginiemy tu, jak wypijemy choćby pół litra! A jeśli nawet nie zginiemy od razu, to na pewno w męczarniach za sprawą potwornego kaca! Powoli zaczynamy się integrować. Bożko mówi całkiem nieźle po rosyjsku, więc rozmowa toczy się sprawnie. Jeszcze sprawniej wchodzi nam rakija, która mimo tego, że jest ciepła smakuje całkiem nieźle. Chcemy też mieć jakiś wkład w kolację, więc przynosimy nasze konserwy. Bożydar wyjawia nam w szczerej rozmowie, że przyjeżdża tu każdego roku na święto Wniebowzięcia NMP. Mieszka niedaleko – w Dupnicy, więc dojazd nie stanowi żadnego problemu. Siedzimy przy stole i rozmawiamy do późnej nocy. W dobrym towarzystwie czas płynie szybko i przyjemnie.

Dzień 11(13. sierpnia –wtorek)

Głazio: Nazajutrz z rana zwiedzam najbliższą okolicę, w tym pobliskie wyspy. Bożydar zaprosił nas na śniadanie ale niestety musiałem pójść sam. Po wczorajszym wieczorze integracyjnym Tamara trochę zaniemogła. Procenty jeszcze nie wywietrzały jej z głowy i nie doceniła chyba mocy rakiji. Poprosiła mnie tylko rano o ręcznik namoczony zimną wodą. Muszę przyznać, ze nie wyglądała najlepiej. Bożko też zmartwił się jej niedyspozycją i przekazał przeze mnie paracetamol i zsiadłe mleko.

Obrazek

Tamara: Rany boskie – umieram! I to na własne życzenie. Co za franca z tej bułgarskiej rakiji! Rano kręci mi się mocno w głowie i wolę pozostać w pozycji leżącej. Po wczorajszych mistycznych przeżyciach w Rilskim Monastyrze dziś nie został nawet ślad. Jedynie tępy ból w głowie, który jest karą za mój brak umiarkowania.

Obrazek

Po południu zasiadamy do stołu wraz z Walentyną - żoną Bożydara. Wspaniała kobieta, pełna ciepła i otwarta. Jemy bułgarskie rarytasy przygotowane przez naszych gospodarzy (papryka pieczona na ognisku) i po posiłku udajemy się na wieczorne nabożeństwo w klasztorze.

Obrazek

Pod klasztorem – niespodzianka! Spotykamy motocyklistów na HD z Włoch. Niestety nie wdajemy się w dłuższe rozmowy – nie znają języka angielskiego, a my nie mówimy po włosku. Na klasztornym dziedzińcu zebrał się spory tłum. Wszyscy czekają z niecierpliwością na wieczorną mszę.

Obrazek

Przed każdym nabożeństwem można tu podpatrzyć ciekawy zwyczaj związany z przeganianiem złych duchów. Jeden z mnichów obchodzi cerkiew dookoła stukając rytmicznie w kawałek drewna.

Obrazek

Rozpoznajemy wykonującego rytuał duchownego – to ten sam, którego widzieliśmy tu sześć lat temu. Jest niezwykle wysoki, bardzo szczupły i ma na sobie pelerynę podbitą czerwonym materiałem. Wszyscy patrzą na niego z ciekawością i jednocześnie z pokorą. Kiedy mnich znika we wnętrzu cerkwi, której ściany zdobią wielobarwne i dość apokaliptyczne freski Zacharija Zografa natykamy się na dwóch motocyklistów – jeden z nich to Polak, drugi jest Niemcem. Jak się okazało Marcin i Peter – tak jak my – podróżują na na BM-ach zwiedzając najbardziej niedostępne regiony Bułgarii.

Obrazek

Z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca wracamy do naszego obozu, a tu czeka na nas niespodzianka! Na naszej cichej polanie zadomowił się tabor Cyganów. Trochę jesteśmy zaskoczeni tym faktem. Romowie rozbili obóz na samym środku zagradzając nam dojazd do naszego namiotu. Co teraz?!

… cdn
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

Obrazek

Głazio: Ogromne zaskoczenie! Zjeżdżając z górki widzę tłumy ludzi, samochody i wielki namiot. To Cyganie! Kiedy zjeżdżam na naszą polanę stwierdzam, że dotarcie do namiotu będzie dość trudne. Robię mały rekonesans i znajduję wąski przesmyk, którego nasi sąsiedzi jeszcze nie zagospodarowali (czyt. nie zarzucili stertą klamotów). W ostatniej chwili zauważam na szczęście linki biegnące we wszystkie strony od cygańskiego namiotu. Jedna z nich jest akurat na odpowiedniej wysokości aby odciąć nieostrożnemu motocykliście głowę!!! W odpowiednim momencie zauważam ją i schylam się.
Obrazek
Parkuję motocykl i zastanawiam się czy nasz dobytek się przypadkiem nie upłynnił?! To nie jest moje pierwsze spotkanie z Cyganami. Na ich widok włącza mi się „wzmożony stan czujności”. Z uwagi na zapadające dość szybko ciemności stwierdzam, że trudno byłoby nam przenosić dziś obóz w inne miejsce. Postanawiam zostać i zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Przed nami czujna noc!!!

Tamara: Na naszej polanie niespodziewany, kolorowy i kłębiący się tłum. Romowie przybyli!!! Nie jestem w stanie ich zliczyć – jest ich bardzo dużo. W pierwszej chwili ogarnia mnie uczucie rozczarowania a przez głowę przelatuje mi myśl: ”Było tak fajnie i spokojnie.
Obrazek
Musieli się rozbić akurat na tej polanie???” Zaraz jednak zdrowy rozsądek powraca i układa myśli na swoim miejscu. Przecież to oni są u siebie, a my jesteśmy intruzami w ich kraju. Romowie to grupa etniczna pochodzenia indyjskiego zamieszkująca większość państw świata. Obecnie populację Romów szacuje się na około 8-15 mln. Dokładna liczba jest jednak bardzo trudna do ustalenia. W wielu krajach Romowie są zmuszeni ukrywać swą narodową tożsamość z powodu prześladowań lub panujących w społeczeństwie antycygańskich stereotypów. Potępiam ludzi, którzy są homofobami i wyznają rasistowskie poglądy. Czyżby i mnie się udzieliło??? Nie. Nie chcę taka być i nigdy nie będę. Może się dziś zintegrujemy a nasi sąsiedzi odsłonią przed nami swoje cygańskie sekrety….

Obrazek

U Bożka i Walentyny trwają przygotowania do obiadokolacji, na która zostaliśmy oczywiście zaproszeni już rano. Dziś nasi gospodarze serwują pieczone ziemniaki, kiufte czyli zrazy mięsne z rusztu, słony biały ser, pomidory i paprykę pieczoną w ogniu. Kiedy papryka była dostatecznie upieczona Bożko doprawił ją olejem, octem i czosnkiem. Smakowała trochę jakby była zamarynowana – pycha. Ciągle myślimy o hałaśliwych Cyganach, którzy okazują się wobec nas grzeczni i dość sympatyczni. To dodatkowe zdziwienie. Wydaje nam się, że to w większości zasługa Bożydara – jest bardzo przyjacielski i Cyganie traktują go z wyraźnym szacunkiem.

Obrazek

Mimo to i tak postanawiamy co jakiś czas rzucić okiem na nasz namiot mając na uwadze ich zwyczaj przywłaszczania sobie cudzych rzeczy. W tym rozśpiewanym towarzystwie spędzamy kolejną noc. Zbliża się 15. sierpnia a wraz z nim święto Wniebowzięcia NMP. Do Rilskiego Monastyru zjeżdża codziennie coraz więcej pielgrzymów i turystów. Kusi nas, że by zostać tu jeszcze dwa dni i na własne oczy zobaczyć obchody tego prazdnika. Według Bożydara w dniu święta nie będzie na naszej polanie kawałka wolnego miejsca.

Obrazek

Postanawiamy wyjechać nazajutrz. Za długo siedzimy już w jednym miejscu. Może za rok uda nam się przyjechać … Do snu przygrywa nam tej nocy bardzo głośna cygańska muzyka.

Dzień 12 (14. sierpnia – środa)

Pobudka. Nasi sąsiedzi nieustannie hałasują, chyba w ogóle nie położyli się spać. Nasz namiot jest cały pokryty drobinami popiołu z palonych przez Cyganów ognisk. Wygląda jakby był ofiara budzącego się do życia wulkanu. Pakujemy się sprawnie i dość szybko, ponieważ chcemy jeszcze spędzić kilka chwil z Bożkiem i Walentyną. Zjedliśmy po raz ostatni śniadanie z naszymi przyjaciółmi i nastał moment pożegnania. Bożko i Walentyna są wzruszeni, my też.

Obrazek

Znamy się tylko trzy dni ale podbili zupełnie nasze serca. Mimo, że są praktycznie w wieku naszych rodziców czujemy się wspaniale w ich towarzystwie. Zupełnie jakbyśmy się znali całe życie. Wymieniamy się podarunkami – zostawiamy koszulkę RADIATORA i butelkę ukraińskiej kałganiwki. W zamian dostajemy od Walentyny zasuszony kwiat, który rośnie w niedostępnych miejscach Gór Riła i przynosi szczęście. Żegnamy się i wyjeżdżamy z ciężkim sercem (Bożko i Walentyna na zdjęciu poniżej). Jak się za chwilę okazuje niezbyt niedaleko. Na pierwszym stromym podjeździe, którym kilkakrotnie przejechaliśmy BMW przewraca się.

... cdn ...

Obrazek
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
Awatar użytkownika
Głazio
Zwykły forumowicz
Posty: 352
Rejestracja: poniedziałek, 13 lipca 2009, 13:47
Motocykl: BMW R1150GS/Yamaha XT 600 Z
Lokalizacja: Lubaczów
Kontakt:

Re: Wyprawa motocyklowa. Bułgarski bastion komunizmu 2013-fi

Post autor: Głazio »

[center]Na pierwszym stromym podjeździe, którym kilkakrotnie przejechaliśmy BMW przewraca się.

... cd ...

Całe szczęście Bożydar pomaga postawić kolosa na koła.

Obrazek

Po krótkim odpoczynku jesteśmy znowu w trasie. Kierujemy się w stronę Rodopów – jednego z bardziej urokliwych pasm górskich rozciągających się na terenie Bułgarii. W Rodopach zakochaliśmy się podczas naszej pierwszej wizyty w Bułgarii. Rodopy to piękne góry – niewysokie ale urozmaicone i malownicze. Pełno tu jaskiń i przepastnych wąwozów, które skrywają mroczne tajemnice. Po drodze zatrzymujemy się nieopodal wsi Stob, przy której wznoszą się Stobskie Piramidy.

Obrazek

Byliśmy w tym miejscu już kilka razy ale pokusa zobaczenia tego malowniczego dzieła natury jest nie do odparcia. Pierwszy raz odwiedziliśmy to miejsce w 2006 roku, kiedy wraz z Jaśkiem, Agnieszką i Bobem jechaliśmy do Turcji. Stobskie Piramidy to formacje z pomarańczowo-beżowego piaskowca pokrywające zbocza zachodnich ścian Gór Riła, które powstały w wyniku wypłukiwania przez deszcz i topniejący śnieg miękkich fragmentów skał.

Obrazek

Mało kto mógłby się oprzeć temu zapierającemu dech w piersi widowisku. Iglice piramid szczególnie zjawiskowo wyglądają w promieniach zachodzącego słońca, które podkreśla nieskończone, koronkowe piękno krajobrazu i tworzy wprost bajeczną scenerię. Podejście prowadzące na szczyt piramid jest długie, strome i dość wymagające. Przejście trasy turystycznej od parkingu do celu zajmuje nawet wprawnemu piechurowi około trzydzieści minut. Wysiłek potęguje jeszcze koszmarny upał i oślepiające słońce. Jesteśmy jednak uparci i udaje nam się dotrzeć na samą górę. W niektórych miejscach przejście zawiera elementy górskiej wspinaczki i trzeba utrzymywać równowagę na bardzo wąskich graniach. Bardzo dokładnie należy stawiać stopy i uważać na osuwające się kamienie i głazy. Jeden fałszywy krok i można spaść w przepaść! Turyści, którzy wyruszyli razem z nami nie dotarli na górę.

Obrazek

Zadowolili się widokiem z najniższego tarasu widokowego. Może zmęczył ich dający się mocno we znaki upał a może przygwoździł ich lęk wysokości. Po dotarciu na szczyt rozkoszujemy się fantastycznym widokiem. Wspaniale jest znowu tu być…

Obrazek

Opuszczamy Góry Riła. Z prawej strony rzucają na nas swój cień potężne Góry Pirin – najdziksze pasmo Bułgarii z 45 szczytami wznoszącymi się powyżej 2590 m n.p.m.

Obrazek

Przejeżdżamy przez większe miasto Razlog i w okolicach miejscowości Filipovo zatrzymujemy się przy ciekawej formacji skalnej zwanej „The Wedding”. Niestety osobliwe skały podziwiamy tylko motocykla – są raczej niedostępne i ciężko byłoby do nich dotrzeć. Trasa jest bardzo malownicza i obfituje w serpentyny.

Obrazek

Pięknymi i krętymi drogami dojeżdżamy do wioski Kowaczewica położonej wysoko w Rodopach. Po drodze mijamy ubogie i nędznie prezentujące się osady Cyganów. Biedę widać tu na każdym kroku. Cywilizacja i postęp jeszcze tu nie dotarły i wydaje nam się, że znaleźliśmy się w innych czasach.

Obrazek

Kowaczewica to maleńka wioseczka z rozpadającymi się starymi, drewnianymi domami stojącymi przy wąskich i nierównych brukowanych uliczkach. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, dziś zapada się i chyli ku upadkowi. Turyści, którzy tu trafią mogą podziwiać przepiękną i zapierającą dech w piersi panoramę Gór Pirin. Błądzimy chwilę po labiryncie uliczek Kowaczewicy i zaczynamy zjeżdżać w dół.

We wczesnych godzinach popołudniowych zatrzymujemy się na krótki postój przy jednym z punktów widokowych. Siedząc przy drewnianym stole i jedząc zupki chińskie czujemy się niczym królowie na tronie świata!!!

Obrazek

Dla takich właśnie chwil warto podróżować!!! Po popołudniowej sjeście kontynuujemy trasę przez Południowe Rodopy. Kręte i malownicze drogi prowadzą nas przez miejscowości Dospat i Smolyan aż do Ardino. Na trasie Dospat – Smolyan znajduje się głęboki Wąwóz Trigradzki, którego główną atrakcją jest ciąg jaskiń Diabelskie Gardło. Miejsce godne polecenia i zwiedzenia. Droga prowadząca ze Smolyan do Srednogortsi ciągnie się wzdłuż rzeki Cherna. Po upalnym dniu czas na odrobinę ochłody.

Obrazek

Głazio: Przez cały upalny dzień miałem nieodpartą pokusę aby zaszaleć trochę i przeprawić się przez jakąś rzekę. Właśnie nadarzyła się dobra okazja. Zobaczyłem zjazd z głównej drogi i skorzystałem z niego natychmiast. Wiedziałem, że Wiórkowi nie spodoba się ten pomysł. Rzeczne przeprawy zazwyczaj pokonuję w pojedynkę, więc Tamara zsiadła z motocykla. Bardzo łatwo można się wyłożyć na śliskim czy wystającym kamieniu. Teraz byłem tylko ja, rzeka i drugi brzeg. Pod kołami mnóstwo luźnych otoczaków, które podczas przeprawy dają się mocno we znaki. Ciągle muszę kontrować kierownicą a waga motocykla z bagażami nie ułatwia mi sprawy. Szczęśliwy docieram w końcu na drugi brzeg. Emocje sięgają zenitu, w wyniku czego przestaję myśleć racjonalnie. Źle wybieram miejsce nawrotu. Nie zwróciłem uwagi, że pod kołami prócz kamieni i głazów znajduje się luźny piasek. Próbując cofnąć zakopuję się coraz głębiej.

cdn ...[/center]
www.radiator-mototurystyka.pl
Głazio®
ODPOWIEDZ

Wróć do „GŁAZIO I JEGO FOTO RELACJE.”