Włochy-Szwajcaria-Austria czyli Dolomity i Alpy 2009r. cz. II
-
- Zwykły forumowicz
- Posty: 326
- Rejestracja: sobota, 28 lipca 2007, 13:44
- Motocykl: Kawasaki ZX-6R Ninja 07'
- Lokalizacja: Zamość
- Kontakt:
Włochy-Szwajcaria-Austria czyli Dolomity i Alpy 2009r. cz. II
I wdrapujemy się pod górkę na wysokość 2500m nmp.
Jeszcze pamiątkowe fotki
A wg drogowskazu na górze widoczny pomnik na fotce wyznacza centrum europy
I znowu wspólna fotka uwieczniająca wjazd na Timmelsjoch
W tym miejscu licznik wskazywał już
Następnie drugą stroną wjechaliśmy na płatną drogę wysokogórską (kosztowało nas to 11 euro od motocykla)
Tylko skąd ta polska flaga?
Zjechaliśmy winkielkami do Austrii do słynnego kurortu narciarskiego Sölden. Była już godzina 17.30. Na stacji paliw chwila przerwy na rozprostowanie kości, łyk redbula i dofinansowanie się z bankomatu. Piękne austriackie miasteczka z okwieconymi balkonami domów
I przed nami był jeszcze jeden wjazd na 2800m nmp. Tym razem szczyt Ötztal (jeden z listy hitów Tyrolu). Wjeżdżamy pod bramki wjazdowe ok. godz. 18-ej., a tu pusto. Wszystkie bramki pozamykane, palą się czerwone światła zakazujące wjazdu, nie widać żywego ducha. I co tu robić. Już mieliśmy zawracać z żalem, że nici z naszego wjazdu, a tu zjeżdżający z góry jakąś koparką robotnik machnął nam ręką, aby się nie przejmować tylko jechać. Nam nie trzeba było dwa razy powtarzać, na moto i ogień na szczyt. Jak się później okazało, trasa jest czynna do godz. 17-ej i wjazd motocyklem kosztuje 5 euro (trzeba wjechać przed 17-ą).
Chłopaki popędzili do przodu, a ja strzeliłem szybką fotkę z dołu
Wspólna fotka już na samej górze na wysokości 2800m nmp (no prawie na samej górze, na piechotę lub kolejką można wejść lub wjechać wyżej)
Widoki piękne
Każdy oczywiście chciał mieć fotkę, przy tablicy z wysokością nmp
Bez fotek ze swoim moto też się nie obyło
Grzesiek (Honda XX) testował biegi i oddychanie na wysokości 2800m nmp
Po zaliczeniu kolejnego lodowca zjechaliśmy na dół i rozpoczęliśmy poszukiwanie campingu. Było już dosyć późno. Dzięki nawigacji, trafiliśmy szybko na pobliski camping, jednak zapadła decyzja, że lecimy dalej (bliżej Brna i domu). Ubraliśmy się cieplej i w trasę. Chwilę jeszcze alpejskimi drogami, a jak już wjechaliśmy na autostradę to tempo znacznie wzrosło. Przed godz. 22-ą zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do spania. Było już ciemno, każdy był wymęczony całym intensywnym dniem. Jeden camping to jakieś szczere pole. W końcu trafiliśmy na camping nad jakimś jeziorem. Jak się okazało było to już terytorium Niemiec. Przy wjeździe na camping tabliczka, że nie ma miejsc, brama zamknięta. Po negocjacjach Edzia z Panią campingową (niezbyt miłą) udało nam się wprowadzić po cichu (cisza nocna po 22-ej) na teren campingu i po ciemku na mokrych kamyczkach rozbić namioty.
Każdy był już tak zmordowany, że jedynym lekarstwem było zimne piwo obok.
Na drugi dzień tj. w piątek 14 sierpnia, świat wyglądał już lepiej. Przed godz. 8-ą szybkie zwijanie mokrych namiotów i ok. godz. 8.30 udało nam się wyjechać w drogę powrotną.
Przed Wiedniem rozstaliśmy się. Grzesiek (Honda XX), Jurek (Hayabusa) i Edi (GSX-R 1000) odbili w kierunku Brna, a my tj. ja-Sasza (Kawasaki), Mariusz (VFR), Grzesiek (Varadero) i Artur (TDM) polecieliśmy w kierunku domu przez Słowację.
Czas na tankowanie i pożegnanie
W Słowacji przerwa na tankowanie i siebie i motocykla i dalej w trasę. Przelot przez Słowację nie był najszybszy z uwagi na oszczędzanie opony przez Mariusza (VFR), która w szybkim tempie zanikała (szczególnie w środkowej części bieżnika)
Przy okazji sprawdziłem jak tam moja tylna opona
Zbliżając się do polskiej granicy chwila przerwy (ok. 18.30) na rozprostowanie kości i rzut okiem na oponę Mariusza. Ups, druty już na wierzchu.
Po drodze jeszcze na Słowacji mała przygoda, pewnie już ze zmęczenia. Mariusz prowadzący peleton (utrzymując prędkość bezpieczną dla swojej zużytej opony) poleciał prosto zamiast skręcić w kierunku granicy. My z Arturem odbiliśmy prawidłowo na Barwinek i tam zaczekaliśmy na Mariusz. Godzina czasu do tyłu. Przynajmniej był czas na kawę i gorący posiłek. Ok. godz. 22-ej wreszcie znalazł się Mariusz. I teraz dylemat, jechać do Krosna 40 km do Artura i przenocować (gorąco zapraszał) czy lecieć do Zamościa i obudzić się w swoim łóżku przy żonie. Drugi wariant był bardziej kuszący i ubierając się ciepło ruszyliśmy do domu. Po drodze pożegnaliśmy Artura. W nocy było dosyć zimno ok. 11 stopni. Nieuniknione były jeszcze dwa przystanki po drodze na kawę i ogrzanie się. Jechaliśmy ostrożnie ze względu na oponę Mariusza, nocne warunki i kiepską nawierzchnię jezdni (od której zdążyliśmy się odzwyczaić). Do Zamościa wjechaliśmy ok. godz. 1.15 w nocy.
Ten dzień był zabójczy. Zrobiliśmy ok. 1200 km z małymi przystankami po drodze. Cztery litery bolały, ręce i kark zdrętwiałe od pozycji na sportowym motocyklu, zmęczeni i wykończeni ale zadowoleni, że wreszcie w domu. Pożegnaliśmy się z Mariuszem na Szwedzkiej. Jeszcze fotki stanu zużycia opony
I ostatnia fotka przed garażem w domu. Stan licznika na dzień 16 sierpnia 2009 o 1.28 w nocy.
A chłopaki nieźle bawili się w Brnie. Kilka fotek zapożyczonych z aparatu Ediego:
Ogólnie wyprawa wypadła rewelacyjnie. Pogoda była przepiękna, zero deszczu (przeciwdeszczówki nie były w ogóle używane). Łącznie nakręciliśmy 4070 km w 7 dni. Zwiedziliśmy sporo ciekawych i przepięknych miejsc. Naprawdę warto było to wszystko zobaczyć i spędzić cały tydzień na motocyklu. Kosztowo nie było tak strasznie. W zależności co kto na ile wydawał budżet wyjazdowy na osobę zamknął się w przedziale 2500-3000 zł.
I tak zakończyła się kolejna przygoda motocyklowa. Tym razem o wiele dłuższa i atrakcyjniejsza, niż rok temu.
Zrobionych 1128 fotek i ponad godzina filmu.
Znowu pozostały niesamowite wrażenia i wspomnienia.
Do zobaczenia następnym razem, zapewne za rok, a gdzie teraz, cóż jak to się mówi – pożyjemy, zobaczymy.
Jeszcze pamiątkowe fotki
A wg drogowskazu na górze widoczny pomnik na fotce wyznacza centrum europy
I znowu wspólna fotka uwieczniająca wjazd na Timmelsjoch
W tym miejscu licznik wskazywał już
Następnie drugą stroną wjechaliśmy na płatną drogę wysokogórską (kosztowało nas to 11 euro od motocykla)
Tylko skąd ta polska flaga?
Zjechaliśmy winkielkami do Austrii do słynnego kurortu narciarskiego Sölden. Była już godzina 17.30. Na stacji paliw chwila przerwy na rozprostowanie kości, łyk redbula i dofinansowanie się z bankomatu. Piękne austriackie miasteczka z okwieconymi balkonami domów
I przed nami był jeszcze jeden wjazd na 2800m nmp. Tym razem szczyt Ötztal (jeden z listy hitów Tyrolu). Wjeżdżamy pod bramki wjazdowe ok. godz. 18-ej., a tu pusto. Wszystkie bramki pozamykane, palą się czerwone światła zakazujące wjazdu, nie widać żywego ducha. I co tu robić. Już mieliśmy zawracać z żalem, że nici z naszego wjazdu, a tu zjeżdżający z góry jakąś koparką robotnik machnął nam ręką, aby się nie przejmować tylko jechać. Nam nie trzeba było dwa razy powtarzać, na moto i ogień na szczyt. Jak się później okazało, trasa jest czynna do godz. 17-ej i wjazd motocyklem kosztuje 5 euro (trzeba wjechać przed 17-ą).
Chłopaki popędzili do przodu, a ja strzeliłem szybką fotkę z dołu
Wspólna fotka już na samej górze na wysokości 2800m nmp (no prawie na samej górze, na piechotę lub kolejką można wejść lub wjechać wyżej)
Widoki piękne
Każdy oczywiście chciał mieć fotkę, przy tablicy z wysokością nmp
Bez fotek ze swoim moto też się nie obyło
Grzesiek (Honda XX) testował biegi i oddychanie na wysokości 2800m nmp
Po zaliczeniu kolejnego lodowca zjechaliśmy na dół i rozpoczęliśmy poszukiwanie campingu. Było już dosyć późno. Dzięki nawigacji, trafiliśmy szybko na pobliski camping, jednak zapadła decyzja, że lecimy dalej (bliżej Brna i domu). Ubraliśmy się cieplej i w trasę. Chwilę jeszcze alpejskimi drogami, a jak już wjechaliśmy na autostradę to tempo znacznie wzrosło. Przed godz. 22-ą zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do spania. Było już ciemno, każdy był wymęczony całym intensywnym dniem. Jeden camping to jakieś szczere pole. W końcu trafiliśmy na camping nad jakimś jeziorem. Jak się okazało było to już terytorium Niemiec. Przy wjeździe na camping tabliczka, że nie ma miejsc, brama zamknięta. Po negocjacjach Edzia z Panią campingową (niezbyt miłą) udało nam się wprowadzić po cichu (cisza nocna po 22-ej) na teren campingu i po ciemku na mokrych kamyczkach rozbić namioty.
Każdy był już tak zmordowany, że jedynym lekarstwem było zimne piwo obok.
Na drugi dzień tj. w piątek 14 sierpnia, świat wyglądał już lepiej. Przed godz. 8-ą szybkie zwijanie mokrych namiotów i ok. godz. 8.30 udało nam się wyjechać w drogę powrotną.
Przed Wiedniem rozstaliśmy się. Grzesiek (Honda XX), Jurek (Hayabusa) i Edi (GSX-R 1000) odbili w kierunku Brna, a my tj. ja-Sasza (Kawasaki), Mariusz (VFR), Grzesiek (Varadero) i Artur (TDM) polecieliśmy w kierunku domu przez Słowację.
Czas na tankowanie i pożegnanie
W Słowacji przerwa na tankowanie i siebie i motocykla i dalej w trasę. Przelot przez Słowację nie był najszybszy z uwagi na oszczędzanie opony przez Mariusza (VFR), która w szybkim tempie zanikała (szczególnie w środkowej części bieżnika)
Przy okazji sprawdziłem jak tam moja tylna opona
Zbliżając się do polskiej granicy chwila przerwy (ok. 18.30) na rozprostowanie kości i rzut okiem na oponę Mariusza. Ups, druty już na wierzchu.
Po drodze jeszcze na Słowacji mała przygoda, pewnie już ze zmęczenia. Mariusz prowadzący peleton (utrzymując prędkość bezpieczną dla swojej zużytej opony) poleciał prosto zamiast skręcić w kierunku granicy. My z Arturem odbiliśmy prawidłowo na Barwinek i tam zaczekaliśmy na Mariusz. Godzina czasu do tyłu. Przynajmniej był czas na kawę i gorący posiłek. Ok. godz. 22-ej wreszcie znalazł się Mariusz. I teraz dylemat, jechać do Krosna 40 km do Artura i przenocować (gorąco zapraszał) czy lecieć do Zamościa i obudzić się w swoim łóżku przy żonie. Drugi wariant był bardziej kuszący i ubierając się ciepło ruszyliśmy do domu. Po drodze pożegnaliśmy Artura. W nocy było dosyć zimno ok. 11 stopni. Nieuniknione były jeszcze dwa przystanki po drodze na kawę i ogrzanie się. Jechaliśmy ostrożnie ze względu na oponę Mariusza, nocne warunki i kiepską nawierzchnię jezdni (od której zdążyliśmy się odzwyczaić). Do Zamościa wjechaliśmy ok. godz. 1.15 w nocy.
Ten dzień był zabójczy. Zrobiliśmy ok. 1200 km z małymi przystankami po drodze. Cztery litery bolały, ręce i kark zdrętwiałe od pozycji na sportowym motocyklu, zmęczeni i wykończeni ale zadowoleni, że wreszcie w domu. Pożegnaliśmy się z Mariuszem na Szwedzkiej. Jeszcze fotki stanu zużycia opony
I ostatnia fotka przed garażem w domu. Stan licznika na dzień 16 sierpnia 2009 o 1.28 w nocy.
A chłopaki nieźle bawili się w Brnie. Kilka fotek zapożyczonych z aparatu Ediego:
Ogólnie wyprawa wypadła rewelacyjnie. Pogoda była przepiękna, zero deszczu (przeciwdeszczówki nie były w ogóle używane). Łącznie nakręciliśmy 4070 km w 7 dni. Zwiedziliśmy sporo ciekawych i przepięknych miejsc. Naprawdę warto było to wszystko zobaczyć i spędzić cały tydzień na motocyklu. Kosztowo nie było tak strasznie. W zależności co kto na ile wydawał budżet wyjazdowy na osobę zamknął się w przedziale 2500-3000 zł.
I tak zakończyła się kolejna przygoda motocyklowa. Tym razem o wiele dłuższa i atrakcyjniejsza, niż rok temu.
Zrobionych 1128 fotek i ponad godzina filmu.
Znowu pozostały niesamowite wrażenia i wspomnienia.
Do zobaczenia następnym razem, zapewne za rok, a gdzie teraz, cóż jak to się mówi – pożyjemy, zobaczymy.
nie ma rzeczy niemożliwych - są łatwe, trudne i bardzo trudne
[img]http://www.mojekawasaki.pl/images/mojakawa/zx6r.gif[/img]
[img]http://www.mojekawasaki.pl/images/mojakawa/zx6r.gif[/img]
- Fido
- Zwykły forumowicz
- Posty: 2231
- Rejestracja: niedziela, 18 lutego 2007, 10:49
- Motocykl: Ten ze zdjęcia
- Lokalizacja: ULH
- Kontakt:
Re: Włochy-Szwajcaria-Austria czyli Dolomity i Alpy 2009 cz.
Pooglądałem sobie po raz kolejny te foty.
Ale widoki,szok.
Na necie znalazłem jeszcze jedną fotę z Waszej wyprawy.
Ale widoki,szok.
Na necie znalazłem jeszcze jedną fotę z Waszej wyprawy.