Jelczem do Francji !!!

Uśmiechnij się...
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Jelczem do Francji !!!

Post autor: Thomson26 »

CZĘŚĆ I

Była 4.30, gdy Gonzo odpalił swego wiernego konia, Jelcza. Przetarł lampy. Poprawił w kabinie świecącego się Michelina, pieszczotliwie go strzelając w czoło. Wrzucił bieg... i poszły konie po betonie.
W stronę Francji. Odwrotu już nie ma.

Jean-Pierre, francuski policjant patrolujący autostrady, był jakiś poddenerwowany, już od 4.30 rano. Nie spał. Wiercił się. Czuł niepokój...

Gonzo zapinał biegi, rozpędzając jelonka do granic możliwości. Silnik jęczał sympatycznie. Skrzynia wołała o pomstę do nieba. Michelin się kulił na desce i jakby mógł, to by się zesrał ze strachu... no ale nie mógł się zesrać, to się tylko kulił.
Do granicy polsko-niemieckiej dotarli po dwóch dniach walki.
Niemcy, gdy zobaczyli Jelcza, to pomyśleli, że cofnęli się w czasie. Podobno, jak mówił kumpel, który jechał tam trzy dni później, dwóch z nich stało jeszcze z całkiem wyschniętymi gębofonami. Nie potrafili ich już zamknąć. Nie będą już nigdy takimi samymi miłymi gestapowcami, jakimi byli.
W tym czasie jelonek łapał oddech na ałtobanie. Michelinowi odechciało się srać, a Gonzo bał się, że bez dziur i trzęsawki, na tych gładkich drogach, zaśnie za kierownicą, a jelonek zgłupieje.
Darli prawym pasem do przodu, pożerając kilometry. Klepsydra, nazywana „tacho”, pomału się kończyła. Chciał, nie chciał – czas na postój.
Zaparkowali na grzędzie, wśród elity transportu... same scanie, MANy, volva... i Jelcz.
Gonzo rozstawił kuchnię gazową, którą wziął z domu (czteropalnikowa z piekarnikiem). Podłączył butlę i pichci bigos. Lubił dobrze zjeść. Ludzie się zbierają, patrzą, obserwują i zaczęli dochodzić do wniosku, że to jakiś film wojenny kręcą, albo że to może jakaś ukryta kamera. Pobiegli więc się przebrać w najlepsze ciuchy i zarzucić pomadę na kudełki, żeby wypaść dobrze w tv. I po aparaty fotograficzne, oczywiście.
Gonzo zjadł bigos, który zdążył sobie przyrządzić - mimo przeszkadzających gapiów, którzy chcieli autografy i żeby im pozować… „no naprawdę, jestem jak Brad Pitt” - myślał Gonzo – i dalej w trasę.

Jean-Pierre już o 10 rano miał sraczkę... a nic nie jadł jeszcze. Czuł, jakby... kapustę?
Nieee... Na pewno mu się wydawało... Przecież nie jada kapusty. Zastanawiał się, w jakiej potrawie znalazłby kapustę, ale nic mu nie przychodziło do głowy… hmmm… Chyba, że… la bigos. Nie, bez sensu, to przecież jakaś polska potrawa, której nie jada. Jego niepokój jednak był coraz większy...

Jelonek leciał z góry już dwa kilometry. Budziki pozamykane na 90 km/h... Szybka decyzja: czy zmieniać pas na lewy... wyprzedzać?
Tak! Zmieniać!
Wyprzedzał... wyprzedzał... wyprzedzał... aż do końca góry.
Potem szybki remoncik.
Nieduży.
Nie takie remonciki się robiło na drodze.

Jean-Pierre miał zamiast zwieraczy jakiś syfon... to NERWY... ale skąd, z jakiego powodu?? Może powinien spróbować la bigos? Zżerały go nerwy.

Gonzo już pędził w stronę francuskiej granicy. Znów pauza. Tym razem bigosik na zimno. Znów gapie. Znów fani myślący, że kręca film i to coś co tutaj stoi, to właśnie wyjechało na moment z muzeum i że wszystko to musi być jakąś podpuchą, albo żartem.
Po bigosie był mały remoncik i dętka. Cały parking ludzi i wszyscy przyszli zobaczyć jak się to robi. Wśród tłumu było także czterech wulkanizatorów... ale oni bez maszyny, na parkingu, to co najwyżej umieją przebić dętkę.
Ale żeby naprawić? ku*wa, McGiver?
Były zdjęcia z jelonkiem.
Jak odjeżdżał, to wszystkie kobiety płakały.
Dwie wpadły w histerię: jedna otworzyła sobie żyły, a druga poprzysięgła, że albo Gonzo w Jelczu, albo - żaden inny. Dziś jest w klasztorze.
Jelonek mknął w stronę granicy niemiecko-francuskiej.

Jean Pierre miał skurcze brzucha i juz szósty raz stawał na poboczu i wylatywał w krzaczory ze ściśniętymi pośladkami.. - co jest??? - myślał, oddając kał.

Gonzo dał prztyczka Michelinowi.
- Co się bujasz Michelin? - zagaił przyjacielsko. ku*wa, był przyjacielski i już.

Jean Pierra gryzła ściółka w dupę.

Jelonek ryczał wydechem.

Jean Pierre nie miał już papieru. Nawet bloczki mandatowe już zużył. Igliwiem się nie da...

Gonzo pogłośnił Kaję Paschalską. Uśmiechał się.
Jechał...


Tymczasem właściciel firmy przewozowej – Kermit – która wysłała Gonza jelonkiem do Francji, był bardzo zdenerwowany. Nie miał żadnych informacji od Gonza. MUSIAŁ wiedzieć, co się dzieje, bo jeszcze przegra zakład.
Kilka dni wcześniej:
"Ty, a może się założymy, że twoja najnowsza Scania nie dotrze na Kazachstan?" – podpuszczał Kermita jego najlepszy kumpel. " A może puszczę jelonka do Czech, co? – przebijał żartując Kermit. "Do Czech? Hehehe. To blisko i są przyzwyczajeni do Jelczy" – kumpel brał Kermita pod włos. "Dobra, do Niemiec" - postawił się Kermit. Nie lubił być traktowany niepoważnie. Jako Kermit był zawsze poważny. "Ale do Francji nie dasz rady, spękasz Kermit!". "Co?? JA spękam?! JA nigdy nie pękam!! Jelcz poleci do Francji! I jeszcze wypakuję go fajkami! I jeszcze pojedzie Gonzo!" – Kermit starał się pokazać, że nie pęka. Nigdy. "ku*wa... Kermit, nie przesadzaj... już wiem, że masz jaja. Fajki to pół biedy, ale Gonzo? Przecież on nie ma prawa jazdy!" – kumpel starał się załagodzić sytuację.
"Właśnie dlatego!" - Kermit, gdy już coś powiedział, to powiedział. Z tego był znany, że powiedział, jak powiedział, to powiedział.

Gonzo beknął... – oho, ktoś mnie wspomina - pomyślał. Jakie to miłe. Człowieka to zawsze wspominają, jak jest najedzony, bo zawsze mu się odbija, więc na pusty żołądek cię nie wspominają, więc im głodniejszy, tym bardziej zapomniany – na takich przemyśleniach zlatywał mu czas w trasie.
Jeszcze z pół godziny i granica.

Jean-Pierre nie miał już czym srać. Nerwy go zżerały okrutnie. Nie poznawał siebie...

Jelonek ciągnął ostro pod góre. Na jedynce. Gonzo się odprężył - i tak do końca góry nic nie zrobi. W lustra nie ma co patrzeć, bo tam dym jak po Hiroshimie. Jelczowskie Euro 7 ostro przerabiało szkodliwe spaliny na substancje z pewnością przyjazne dla środowiska. Tylko z tyłu czarno, jak po pożarze fabryki gumy. Chyba tak ma być…
Granica.

Jean-Pierre zemdlał.

Gonzo zajarał blanta:
- Muszę się odprężyć... dobre zioło zabucham i wjeżdzam.

Kermit pił z nerwów. Kumpel Kermita dał na mszę.

Michelin się gibał na desce. Wjeżdzają.
Francuski posterunek wygasił światła. Jak za okupacji... Strażnik wyszedł, ale jak zobaczył jelonka, to się wrócił. Po chwili wyszli we trzech. Podeszli do Jelcza, trzymając się za ręce – odważni jak to Francuzi. Wspólnie popatrzyli w górę.
- Michelin!
Francuskie uśmiechy rozjaśniły francuskie twarze. Michelin! To Michelin!
Gonzo wyjął dokumenty i im podał. W sumie, nikt nie chciał. Francuzi nadal trochę się bali, ale Gonzo uznał że powinien, więc podał. Trochę się denerwował, czy prawo jazdy, które sam sobie wydrukował w domu na drukarce atramentowej, przejdzie kontrole... no i ten certyfikat EURO 7. Cholera. Sam wymyślił druk. Był dumny. Ale co miał zrobić? Jak konstruowano Jelcza, to nikt nawet nie przypuszczał, że będzie jakieś EURO.
Francuzi udają, że czytają – kłuje ich w oczy tłusty napis EURO 7.

Jean-Pierre wymiotuje.

Kermit zakąsza śledzikiem. Kolega Kermita biczuje plecy łańcuchem z poczucia winy. Nie powinien był podpuszczać.

Gonzo zapala następnego blanta. Zaciąga się. Francuz patrzy... i kiwa, żeby mu dać macha. Zaciąga się. Podaje dalej. Francuzi buchają i uśmiechają się. Gonzo się uśmiecha.
Michelin się giba na desce.
Jest zajebiście. O to chodzi… o to chodzi... luzik. Francuzi śmieją się i kiwają – wjeżdżaj, wjeżdżaj.
Gonzo wbija bieg i jelonek rusza.
Dym wydobywający się z rury pod obciążeniem silnika zabija dwóch Francuzów. Trzeci - na zawsze pozostanie głuchoniemy.
Wjechał! Jelonek zdobył Francję! ku*wa! Gonzo się śmieje.

Jean-Pierre wydaje ostatniego bąka i w oparach a la la bigos, umiera zdziwiony, skąd się wzięły te gastryczne problemy.

Jelcz dotarł do Francji. Udało się. Gonzo zajechał na najbliższy parking. Bigosu już nie ma. Znów gapie i fani. Francuskie kobiety robią tak językiem do Gonza... tak... jakoś tak dziwnie... jakby coś lizały. Gonzo myśli, że to jakaś tutejsza forma powitania, więc też wywala jęzor i trzepocze.
Francuzki mdleją. Wszystkie.
Gonzo wziął z kabiny nóż i małego wypchanego chomika i ruszył z parkingu w stronę lasu. Znalazł błoto i wysmarował sobie twarz i ręce. Zaczyna się polowanie... Dwie godziny się kręcił po lesie szukając zwierzyny. Wreszcie znalazł francuską kunę leśną drzewną.

CZĘŚĆ II

Zastygł w bezruchu… Kuna żre żołędzie i nie wie, co ją spotka... Jeszcze nie wie… ale nie uprzedzajmy faktów.
Gonzo się przyczaił jak wąż w pomidorach. Kuna - żuje. Michelin się przestał gibać w oczekiwaniu na przebieg wypadków. Gonzo powoli wyciąga wypchanego chomika ze swojej myśliwskiej torby... powoli... Kunie się odbija.
– ku*wa – myśli kuna.
Gonzo powoli się podnosi. Kuna kątem oka go dostrzega... włos się jej jeży na klacie (francuskim kunom leśnym drzewnym zawsze się jeży włos na klacie, w przeciwieństwie do kun właściwych - im na grzbiecie). Kuna nieruchomieje, udając martwą kunę – instynktowna reakcja obronna na atak chomikiem i nożem. Ale Gonzo nie daje się zwieść temu staremu numerowi i jednym szybkim ruchem, jak samuraj, podnosi chomika i krzyczy "puuu!!!" - zawsze, jak się poluje z chomikiem na francuską kunę leśną drzewną, należy krzyknąć: "puuu!!!"
Kuna mdleje. Gonzo spokojnie podchodzi i pukając ją kijem w główkę, gasi ją do końca. Dla pewności żeni jej kozika pod żebro i podrzyna gardło. Nie będąc jeszcze pewnym, czy francuska kuna leśna drzewna na 100% już odeszła, zatyka jej palcami nozdrza na pięć minut. Potem zabiera kunę na barana i wraca.
Tłum szaleje. Francuskie kobiety już siedem razy miały orgazm, a teraz mają następny.
Gonzo wyciąga kuchenkę czteropalnikową i opala kunę nad gazem. Przyrządza ją szybko w żołędziach, co je znalazł w żołądku kuny... i zaprasza trzy najbliżej stojące Francuzki na obiad. Wszystkie trzy mdleją.
Gonzo pochłania kunę, a Francuzki wstają i mówią, że chcą zawsze być z Gonzem i jego wiernym jelonkiem i móc pyrkać Michelina, żeby się gibał i w ogóle... Gonzo, po zastanowieniu, wyraża zgodę.
Francuzki znów mdleją. Tłum szaleje.
Gonzo rusza z trzema francuskimi nimfomankami, które już się zdążyły ocknąć i znów miały orgazm. Kierunek Paryż!

Kermit dowiedział się z wiadomości w TV, co się dzieje i pije, ale teraz już z radości.

Jelonek dogina na Paryż. Jest booosssssssko!
Remoncik... ku*wa! Jelonek musiał w tej chwili... Ale przyzwyczajny Gonzo nie załamuje rąk - wyciąga Małego Naprawiacza Jelczy w Trasie - MNJWT i zabiera się do działania. Francuzki są najarane blantami, najarane na Gonza, a nawet na Michelina.
Gonzo uporał się z tą drobną usterką w szesnaście godzin i już są gotowi gnać dalej, jednak on postanowił przed Paryżem zdrzemnąć się troszkę. Zawinął na parking.
Francuzki ciągle to samo: wywijają językami... Michelin już się świeci cały, wylizywany ciągle od nowa. Gonzo – też. A im - mało.
- A teraz idę spać. A wy będziecie cicho i dość lizania, jasne? – Gonzo potrafi być stanowczy.
- łi łi – tapiry na głowach Francuzek pokiwały zgodnie, że „łi łi”.
Gonzo walnął się na wyrko... zamknął oczy... spokój...
...cisza...
…śni mu się jakiś francuski policjant z rozwolnieniem...
…głupi sen...
…sra i sra... co jest? Nigdy mu się nie śnił jakiś srający francuski policjant!
…sra na mokro… bryzga... Gonzo czuje, że też jest mokry...
...wilgotno wszędzie...
...a ten sra...
Gonzo otwiera jedno oko - policjant już nie sra, ale dalej wilgotno...
Cholera.
Trzy francuski znowu go liżą... o ja pi...!
W sumie fajnie...
Ale ile można...
W sumie można...
Gonzo zamyka oko i udaje, że śpi... nie będzie przeszkadzał...
Jest bossssko...

Rano przyrządza resztę kuny, pokazując, że zaradność to jego cecha przewodnia.
Potem odpala maszynę, Francuzki coś szwargoczą i - jak zwykle - się liżą. Michelin zaczyna się gibać. Wiraż nadaje Kaję Paschalską, a proporce się kołyszą...
...i d**a...
…dętka...
Francuzki przechodzą do konkretów, a Gonzo bierze Małego Wulkanizaora i też bierze się za konkrety, tyle że nie używając języka. Mijają raptem trzy godziny i już dętka naprawiona – to pestka.
Ruszają. Paryż.
Gonzo, po ośmiu godzinach kluczenia, dwóch dętkach i siedemnastu hamburgerach, podjechał pod bramę firmy, gdzie miał oddać towar. Podjeżdża do budki wartownika... „podobny do tego ze snu, co srał” - pomyślał Gonzo i, jako że był wesołego usposobienia, uśmiechnął się do siebie.
- Otwieraj kmiocie, bo mam towar, a nie mam czasu! - huknął Gonzo, a Francuzki zrobiły po trzy młynki językami.
Strażnik popatrzył i pojawił się strach w jego francuskich oczach – pobiegł podnieść szlaban. Jelonek wjeżdża, a strażnik za telefon i do prezesa: "szefie, jakiś ostry herbatnik przyjechał, fura dla prawdziwego twardziela, trzy nimfomanki i Michelin!" – relacjonuje z wypiekami na twarzy. "To on... dotarł…" wyszeptał szef i zbladł...
Gonzo postawił jelonka, klepnął Michelina, a potem każda Francuzkę i poszedł zanieść papiery.
Przyszli kolesie rozładować towar. Uklęknęli, gdy zobaczyli jelonka. Nigdy nie widzieli takiego auta. Jelcz! We Francji! Widzieli podobne auta na rodzinnych zdjęciach, z czasów, gdy ich dziadowie podbijali Europę, chyba… albo gdzieś w tych czasach… za Napoleona chyba… nie byli w sumie pewni, kiedy. Ale zdjęcia były poblakłe i wystrzępione, a po sfotografowanych osobach pozostały tylko nagrobki w starej części cmentarza.
- O la la – cóż mogli innego powiedzieć Francuzi widzący Jelcza?
Otworzyli naczepę.
- O la la!
Gonzo, gdy zobaczył zawartość naczepy, to uklęknął obok Francuzów.
CAŁA NACZEPA FAJEK!
PO DACH!
A on skręca blanty przez calą drogę…
- Ciekawe, co by się stało, jakby na granicy otwarto naczepę? – pomyślał – ale chyba nic, przecież Kermit by mnie nie narażał.
Zaczęli rozładowywać, a Gonzo poszedł do kibla. Jednak rozwolnienie po tym, co zobaczył na naczepie przyszło, jak tajfun. Megatajfun. Michelin jakby mógł też by się zesrał, ale jak już wspomniałem - nie może.
Francuzki znów jarają i się liżą.
Skończył się zapas Reginy.
Czas chyba wracać do kraju. Cóż po Polaku na obczyźnie, któremu skończył się zapas Reginy?
Gonzo załatwił papierki, naprawił dętkę, klepnął Michelina i - w drogę. Z powrotem.
W tym magazynie do dziś są zdjęcia Jelcza z Michelinem i z Gonzem...i z Francuzkami. Do dziś tamtejsi tubylcy nie wierzą, że te zdjęcia pokazują prawdę. Wartownik ciągle opowiada o tym, jak go pi... Gonzo. Jest gwiazdą każdego przyjęcia. Oczywiście, nikt mu nie wierzy.
Tymczasem Gonzo popędzał konie na wschód.

Kermit liczył kasę, którą wygrał w zakładzie z kumplem. Kumpel się powiesił na łańcuchu do biczowania – ból po stracie pieniędzy, niedowierzanie i poczucie winy zmusiły go do odebrania sobie życia.

Francuzki... no co mogą robić? Michelin się giba. Wracają. Na pusto jelonek pod górę idzie na dwójce. NA DWÓJCE! Szaleńsssstwo! Dymu jest pięć razy więcej, ale jak idzie! Na dwójce! Francuzki tak się podnieciły tą informacją, że jedna się od lizania odwodniła. Michelinowi aż się zakręciło od gibania. NA DWÓJCE! Jak Gonzo powie to na bazie... nikt mu nie uwierzy.
Zawijają szybko na parking. Raz, że trzeba coś zjeść, a dwa - ratować Francuzkę, która się od lizania odwodniła. Gonzo szybko ją wywleka na asfalt, poi wodą i robi „usta-usta”. Pozostałe Francuzki znów się podjarały tym widokiem i wszystkie bardzo chcą być odwodnione, a potem pojone i żeby im robić „usta-usta”. Michelin się giba z radości. Durny ten Michelin – tylko się giba.
Gonzo robi usta usta, a potem opiera ręce o klatkę piersiową Francuzki, chcąc zacząć masaż serca... coś tu nie gra...
O ku*wa! Ona ma włosy na klacie!
Gonzo sprawdza niżej - penis.
To facet!
O ja pi...! Pierwszy raz dotknął innego penisa. To dla Gonza niemiłe. Chyba. Raczej tak. Niemiłe. Ale pomyśli jeszcze o tym później, czy niemiłe, czy może miłe. Jednak, chyba w sumie – niemiłe. Michelin zastyga bez ruchu. I tak jest durny. Dwie Francuzki przestają się lizać, zdziwione.
Gonzo wstaje, podchodzi do nich i sprawdza: czy to faceci, czy kobiety?
Kobiety.
Fajnie...
Znów się podjarały i odkryły, że lubią być sprawdzane. Michelin, w szoku, dalej pozostaje nieruchomy.
Gonzo wyciąga zupki chińskie, dodaje tyrolską i po chwili są kotlety schabowe. Francuzki się zajadają tą tradycyjną polską potrawą, a Gonzo kombinuje, co zrobić z ciałem ich martwego kolegokoleżanki.
Na parking powoli wjeżdza czarne BMW, wysiada czterech kolesi i wszyscy zapalają fajki. Gonzo skręca blanta i podchodzi do nich. Jego zmysł czujnego obserwatora i analityczny umysł podpowiadają mu, że to może być rozwiązaniem jego problemów.
Francuzki miękną w kolanach. Michelin sie poci. Spocony dureń. Gonzo idzie…
Kolesie z BMW patrzą i zaciągają dym w płuca.
- Haj – mówi Gonzo.
- Hałarju – kolesie są miłymi młodymi ludźmi.
- Aj mam łan body ludzkie na sold – Gonzo rzuca od niechcenia, ale jest konkretny.
- Ooo – miłe zdziwienie kolesi.
- Jes, jes – Gonzo potwierdza i podaje blanta.
- Wifil kostet to body? – kolesie wyrażają zainteresowanie.
- Trochu staff oraz ten tałsend w keszu drahmy – rzuca Gonzo i wali uśmiech.
- W parjatku – kolesie są zachwyceni tym sympatycznym kierowcą, sprzedającym tak deficytowy towar, tak tanio. Dobry biznes.
Gonzo inkasuje należność, kolesie biorą faceta - Francuzkę, który/a zdążył się ocknąć i obiecują mu zabawę. Francuz/ka nieświadomy/a, nie znając rosyjskiego, uśmiecha się... Bedzie bossssko…

CZĘŚĆ III

Gonzo pakuje harem i szybko odpala jelonka, żeby uniknąć ewentualnej reklamacji od miłych kolesi.
ku*wa. Dętka. Już się łatki kończą. Mały Wulkanizator znów w akcji...
Spocony Gonzo, po 2 godzinach, wskakuje do wyklimatyzowanej kabiny (szyby nawet na chwilę nie były podniesione tymi łatwymi i lekkimi w obsłudze korbkami) z wylizanymi Francuzkami i wygibanym Michelinem i odpala furę. Czas się już wypełnił - dość pi..., czeka droga. Poszczególne biegi wchodzą niemal gładko. Niemal wchodzą. No dobra. Trzeba przyjebać ze sto niutonów, żeby weszły... ale jest git. Przecież wchodzą. Proporce się huśtają.
Kaja wykrzykuje z Wiraża, że Chinka cziku cziku linka, to jej największa przyjaciółka. Czad.
Francuzki jarają zioło i coś gadają. Jelonek drze na wschód. Gonzo się uśmiecha i postanawia nie zwalniać na granicy francusko-niemieckiej, jeżeli nikt nie będzie się patrzył… ale to chyba niemożliwe, żeby nikt się nie patrzył. Zatem postanawia nie zwalniać, jeżeli nikt nie będzie chciał go zatrzymać.
Michelin nadal przeżywa, że tamta Francuzka to był jednak Francuz... Gonzo też przeżywa i się zastanawia, czy ją/jego przeleciał, czy nie... jednej nie przeleciał... chyba jej/jego..., a może... raz był seks analny... nie pamiętam, nie pamiętam - myśli Gonzo - za dużo jaram... a z resztą... Michelin nie umie mówić, a Francuzki komu mają opowiedzieć? - pociesza się.
Jelonek pochłania kilometry jak kuna żołędzie.
Granica.
Nikogo nie ma.
Walimy na chama – myśli Gonzo.
No nikogo nie ma.
Nikogo...
Przelatują granicę, jak Jelcz, który przelatuje granicę.

Niemcy. Gonzo oddycha z ulgą. Michelin się chyba gibnął... może wróci do siebie. To jednak jest dureń.
Nagle wyskakuje z krzaczorów jakiś koleś w czapce i macha lizakiem!
ku*wa!
Gonzo staje na pedale hamulca! Jelonek jedzie... coś nie zatrzymuje się tak od razu, tak znienacka. Zanim tarcie okładzin zrobiło swoje, minął z pięć słupków - po sto metrów każdy. Jelonek ma dobre hamulce... jak na Jelcza i lata '70 te oczywiście.
Z tyłu dyskoteka... niebieskie refleksy lamp odbijają się od głębi lakieru Jelcza. Co ja pi...?
Gonzo wysiada i patrzy. Czuje jak miękną mu kolana.
BAG.
Bundes Autobahn Gestapo…
O Boże … Z pewnością ich dziadkowie służyli na wieżyczkach wartowniczych.
Gonzo spina się w sobie, nakazuje kolanom nie mięknąć i postanawia pokazać kto wygrał pod Grunwaldem.
- Guten Tag – gestapowiec.
- Dzień dobry – Gonzo twardo wyznaje zasadę, że Polacy nie gęsi, czy jakoś tak…
- Dzień dobry – gestapowiec powtarza idealną polszczyzną. Ale się szybko uczy! Skurwysyn!
- Jezuu, on mówi po polsku – Gonzowi szczęka odbija się od śródstopia. Chyba powiedział to na głos, bo krzyżowiec odpowiada w temacie i nadal po polsku. A tak szybko to się nawet Niemcy nie uczą.
- Jestem Polakiem – uśmiecha się polski gestapowiec – i proszę o dokumenty.
Gonzo wyciąga papiery, certyfikat EURO 7, itd. i podaje. Dwóch pozostałych Niemców coś sobie pokazuje na Jelczu. Trudno wyczytać z twarzy o czym myślą, bo chyba w ich głowach szaleje huragan myśli. Nie wiadomo czemu, uszczypnęli się wzajemnie.
- Strasznie długo pan hamował – Polako-Niemiec rzuca luźną myśl, patrząc w dokumenty.
- Wystraszył mnie pan i chciałem uciec… mój dziadek był powstańcem. Mam taki tik, że jak widzę niemiecki mundur, to wieję – Gonzo wali głupa.
- Rozumiem. Wie pan, że EURO 7 nie ma? – pyta z zaskoczenia inspektor.
- W Polsce już jest. Mamy tyle mocznika i nawozu, że już mamy EURO 7. Dawno pana w kraju nie było. Teraz Jelcz produkuje najbardziej zaawansowane technologicznie ciężarówki. Tylko specjalnie i dla kamuflażu tak wyglądają – Gonzo brnie, jak polski kierowca brnący w rozmowie z niemieckim inspektorem.
- Dlaczego specjalnie ??
- Wie pan... Unia Europejska daje kasę, a przecież nie da, jeżeli Niemcy będą zamykać własne fabryki i kupować polskie ciężarówki, a tak... rozumie pan – Gonzo naprawdę galopuje w tej rozmowie.
Polski Niemiec patrzy i nie wie, czy kazać go aresztować, czy się śmiać. A może dla pewności zastrzelić tego kierowcę? A może to wszystko jednak prawda...
Napina twarz myśleniem...


…mija dłuższa, bliżej nieokreślona chwila…
Postanawia... wezmę go na najbliższy serwis jelcza i sprawdzę - myśli błyskotliwie.
Gonzo odpala blanta. Zaciąga się.
- Chcesz? – mówi do inspektora. Czas przejść na ty.
- Ja? No coś ty... coś pan... ja nie mogę – jąka się inspektor - albo daj...
Po chwili blant krąży wśród inspektorów. Po jeszcze jednej chwili są śmichy chichy i wymiana numerów telefonów.
Po czwartym machu pada propozycja, czy aby nie odeskortować Jelcza do granicy.
- Miałem cię skierować na najbliższy serwis – mówi w pewnej chwili polski inspektor, klepiąc Gonza po plecach.
- Gdzie? W Niemczech? – Gonzo uśmiecha się pobłażliwie.
- O ku*wa – myśl jak błyskawica przecina mózg inspektora - faktycznie...
Niemcy kończą palić i bawią się czapką jednego z nich. Śmieją się, jak niemieckie dzieci. Gonzo odpala maszynę. Michelin zaczął się gibać... wrócił do siebie, dureń jeden. Francuzki zakochały się jeszcze mocniej w tym zaradnym, obrotnym, pracowitym, znającym języki, umiejącym gotować, miłym, przystojnym i cholera wie jakim jeszcze, mężczyźnie. Aha. I odważnym.
Ruszają.
d**a blada! Dętka! Mały Wulkanizator... rachu ciachu... dwie, czy trzy godziny – kto by tam liczył - i gotowe.
Niemcy palą i uśmiechają się przyjacielsko.
Teraz to już ruszają bez przeszkód. Niemcy machają na pożegnanie i ślą całusy. I krzyczą: cziuuuus! Czy jakoś tak.
Gonzo patrzy na gadżety, które podarowali mu ci mili panowie z BAG: cztery bezrękawniki, dwie czapki z daszkiem, trzy lizaki, neonówka, kartonik naklejek, laptop do obsługi programów BAG i czytnik tarczek i jedna bluza mundurowa inspektora BAG. Bardzo sympatyczni ci inspektorzy.
Muza dudni, zimny łokieć…na pusto to bajka.
Jednak te gładkie drogi nie służą jelonkowi. Nie został stworzony do takich prostych nawierzchni. Nasz narowisty rumak nie umie po gładkim. To jak puścić dzikiego mustanga po pasie startowym. Kopyta przecież sobie poniszczy. Więc remoncik… O ja pi....
Po sześciu godzinach, które zleciały jak z bicza strzelił, znów jadą. Po niemieckich ałtobanach jechać – to nudne. Co tu dodać? Nic. Nuda. Nie ma traktorów, rowerzystów, pijanych rowerzystów…dziur nie ma. Nuda no. Więc omińmy ten fragment. Ziewanie, kręcenie gałką w wirażu, śpiewanie zapamiętanych refrenów i oglądanie łzawiącymi od ciągłego ziewania oczami tych samych niemieckich widoków.
Przygoda się kończy…
Na granicy znów tłum i szczęśliwy Kermit, płacząc i łkając radośnie, rzuca się w ramiona Gonza.
- Ni…ni…nigdyyy…wię...wię…ceeejjjj!! – szlocha – Gon…zo… nigdy wię…ceeeejjjj!
Gonzo wie, że dokonał niemożliwego.
Ekipa z Orlen Team klaszcze i płacze z radości.
Hołowczyc już wie, że za rok nie wystartuje w Paryż Dakar.
Ekipa Orlenu za to wie, kto wystartuje… Gonzo też już wie - widzi to w ich oczach.
Michelin giba się jak szalony. W sumie sympatyczny ten Michelin. Ale i tak dureń.
Francuzki zemdlały. Ten orgazm je powalił.
TVN24 kręci na żywo. Wiadomo, kogo zaproszą do następnej edycji Tańca z Gwiazdami. No kogo…?
Euro 2012 ma już swoja maskotkę… - Jelonek.
Kermit trochę żałuje… ale kto mógł przypuszczać…

W niemieckiej TV pokazują film nagrany przez jakiegoś kierowcę, jak naćpani funkcjonariusze BAG puszczają Jelcza i jeszcze dają kierowcy prezenty i machają na pożegnanie. Wybucha afera. Kanclerz A. Merkel podaje się do dymisji, są zwolnienia w BAG i poważne zmiany proceduralne…
Gonzo odpala fajkę i uśmiecha się…

…Dokonał niemożliwego…
Awatar użytkownika
Miramar
Zwykły forumowicz
Posty: 55
Rejestracja: niedziela, 24 maja 2009, 10:27
Motocykl: Honda NTV 650
Lokalizacja: Zamość

Post autor: Miramar »

Niezła historia !!! Ledwie dotarłem do końca, ale warto było !!! :P
Ci, co przeprawiają się przez morze, zmieniają niebo nad głowami, ale nie żagle.
Awatar użytkownika
Stirlitz
Zwykły forumowicz
Posty: 469
Rejestracja: poniedziałek, 23 kwietnia 2007, 20:42
Lokalizacja: Kraina Jezior

Post autor: Stirlitz »

Jeżeli sam to napisałeś to jesteś nieźle szurnięty.
Mi się podobała wpleciona historia z policjantem.
Fajne. :D
[img]http://img264.imageshack.us/img264/3462/ptaki9wudw3tb4.gif[/img]
Motocyklem jeździć nie umiem, ale lubię.
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

O tym, jak dzień pracy Inspekcji Transportu Drogowego wygląda.

Nie wiedzieć czemu są inspektorki, dróżki, misiaczki, mobilki, radarki i autka. Brak tylko Kubusia Puchatka… same zdrobnienia. Jacy czuli i wrażliwi muszą być użytkownicy CB radia…
Ale do tematu.
Praca inspektorka wygląda tak:
Wstaje rano, bez pośpiechu. Najpierw gazetka, kawka, jakieś śniadanko. Czas na smsik do kumpli inspektorków, czy już są po śniadanku, bo czas ruszać.
Są.
No to w inspektorkowóz i na dróżkę.
Spokojnie, nie nerwowo. Jakiś parking. Wcześniej, oczywiście, zakupy - jakieś batony, zimne napoje, w piątek - po browarku. Dmuchany plażowy krokodyl leży sobie wygodnie z tyłu. Tak uzbrojeni zaczajamy się w chaszczach: każdy lorneta i wypatrujemy muszek, co by można je w sieć złapać.
CB na full.
Miły delikatny dreszcz oczekiwania na pierwszą zdobycz...
- Mobilki jak tam dróżka na [..]? - Ktoś co 15 sekund się podpytuje.
- Na „102” masz inspektorków. - Pomocnych nie brak.
A my na to:
- Już ich nie ma. Jechałem i nic nie widziałem. - Blefujemy, hihrając się z tyłu inspektorowozu.
- Dzięki!
- Jak to nie ma, jak ja ich właśnie mijałem?! - Ten jest pi.... Takich nie lubimy.
- Tak to. Nie ma. Jak ci mówię, że jechałem i nie było, to nie było i już. - Stanowczo blefuję, a kumple rzucają czapkami z radości z tyłu wozu i poklepują dmuchanego krokodyla.
W lornetce widać, jak jakaś biedna dafina, rocznik 1835, pełznie w czarnym dymie. Na oko przeładowana tylko z 18 ton. 200 proporczyków, podmalowana pędzlem, na środku dekiel z mercedesa - nie wiadomo, po co.
Kumpel zakłada czapkę, bierze lizaczek i smaruje ściągnąć muszkę z drogi, bo pajączki - inspektorki czekają wygłodniałe…
Widać twarz kierowcy DAFa. Widać, że chciałby być pasterzem owiec na stepach w Mongolii i mieć wszystko w dupie. Albo kimkolwiek, gdziekolwiek… ale nie tu…
A jednak życie daje popalić…
Zatrzymują go prawie sprawne hamulce - jakieś 100 m dalej. I tu już minusik, bo my takich nie lubimy - trzeba iść.
Na CB fala radości:
- Mają jakiegoś DAFa, zajęci są!
- Krokodylki zajęci, kogoś trzymają!
- Dzień dobry! Inspekcja Transportu Drogowego, inspektor Gadżet. Proszę dokumenty, tarczki i co pan tam ma… - Lekko złowieszczym głosem instruuje, żeby muszka mogła poczuć beznadziejność sytuacji, bezsens oporu, strach… zimny, oblepiający strach.
Gaszony DAF klekocze, jakby protestował „nie gaś silnika! Mogę nie zapalić”, ale wyjścia nie ma. Przy dymie, jak po pożarze fabryki opon, rozmawiać się nie da.
- Yyyy… ja… yyy… to znaczy… ja… mam….
- To… pan da, jak ma. – Takie małe rymowanki dodają grozy sytuacji. Są jak pokazywanie palcem na związanych więźniów i mówienie, trzymając rewolwer w drugiej ręce: ętliczek, pętliczek… na kogo wypadnie…
Czuć grozę.
-Yyyyy już… ja… już, już… – Muszka drży pod twardym wzrokiem krokodylka.
Drżącą ręką podaje dokumenty.
- No tak… - Kolega inspektor jest dobry w podtrzymywaniu napięcia. Takie wszystkoznaczącenicniemówiące „noo taak..” pozwala muszce poczuć, że ma zwieracze.
- He he – nerwowy śmiech muszki – coś nie tak, panie generale inspektorze?
Muszka próbuje liznąć pupę Gadżeta, awansując go do generała.
- …zooobaczymy. – Gadżet nie łapie się na takie proste numery. – Proszę poczekać przy aucie.
Kolega Gadżet bierze papiery i wraca do naszego busa. Zimna pepsi już odkapslowana czeka. Chipsy otwarte.
- Siadaj Gadżet. Oglądamy powtórkę „Tańca z gwiazdami”. Bounty chcesz?
- Eee – Gadżet siada i rzuca dokumenty na stół. – Aaa daj. Kto tańczy?
- Pudzian.
- O, widzisz! A snickersy kupiliśmy?
- No jak nie, jak tak.
- No. To też daj.
Pudzian tańczy koło jakiejś laski, a muszka tańczy koło DAFa, ściskając pośladki i licząc możliwe kary pieniężne. DAF nawet jak stoi, to ma się wrażenie, że się zaraz sam położy i poprosi, żeby skrócić mu męki strzałem w łeb.
Program fajny, ale szybko się kończy. Papierki po batonikach pod stół, czapki na głowy, krokodyl za szafkę, ostatnie żarciki.
- Panie kierowco, prosimy! – Nie za głośno, stanowczym tonem. Muszka ma być wyczulona na głos inspekcji. Zresztą, zadrżał od razu i ruszył kłusem. Po 2,1 sekundy muszka stoi wyprężony jak struna i patrzy. Jego dokumenty na stole, poważne miny inspekcji.
- Panie kierowco… – Gadżet zawiesza głos. - Nie jest dobrze.
Muszka ma lekki tik nerwowy zginacza górnego powieki lewej.
- Nie jest dobrze. Nie jest. – Trzy głowy w zielonych czapkach kiwają potwierdzając, że nie jest dobrze.
- Ale z czym, inkwizycjo, nie jest dobrze…? – Muszka jest roztrzęsiony, ale stara się udawać zdziwienie. – DAF zdrowy, chodzi jak się patrzy… ja nie rozumiem, co się mogło stać…
Trzy pary oczy śledzą nerwowy tik. Cholera, byśmy się założyli, czy się muszce coś urwie z tej powieki, ale w tej chwili nie wypada się zakładać.
- Wykryliśmy sporo nieprawidłowości… - Zaczynam powoli.
- W dokumentach. – Dodaje Gadżet.
- Stanu technicznego na razie nie sprawdzaliśmy… - zawieszam głos – ale chyba nie trzeba, bo widać stąd…
- Widać – Gadżet potwierdza.
- No widać.
- Widać, widać. – Trzy zielone czapki kiwają potwierdzając, że widać.
- Inkwizycja, jak zawsze, niczego nie przeoczy. – Muszka zbiera punkty, choć pewnie ma nadzieję, że DAF się w międzyczasie położył w wysokiej trawie i udaje martwego.
- Taaa, panie kierowco, czas jazdy pan przekroczył. – Gadżet bez czytania dokumentów wie, bo widział źrenice kierowcy – Z naszych obliczeń wynika, że o 34 godziny w ciągu ostatniego dnia.
Muszka tężeje na twarzy.
- Ale panie inkwizytorze… 34 godziny… jak doba ma 24… to jak ja mogłem?
Zapadła cisza mogąca sugerować, że ten styrany kierowca z tikiem powieki ma rację.
Gadżet patrzy na sufit i wypuszcza powietrze z płuc.
- Czy wie pan, panie kierowco, ile czasu trwa szkolenie inspektora takiej instytucji jak inspekcja transportu drogowego?
- …Nie wiem…
- Długo trwa. – Gadżet patrzy, czy ta informacja wywarła wrażenie – Dużo czasu trzeba, żeby zostać inspektorem. I wie pan, panie kierowco, co potem?
- …Nie wiem…
- I potem już nie ma możliwości błędu. Inspektor się … co?
-….?
- Inspektor się co nigdy?
- Nie myli! – Muszka tryumfuje, że załapał bez dalszych pytań pomocniczych.
- Świetnie, panie kierowco! A zatem, o ile pan przekroczył czas jazdy w ciągu ostatniej doby?
- A ile pan generał wykrył? – Muszka zadaje właściwe pytanie.
- 34.
- Chciałbym poinformować, panie inkwizytorze, że przekroczyłem czas jazdy o 34 godziny. Wiem, że zasługuję na najcięższy wymiar kary i nie chcę innego. – Muszka okazał się przeinteligentnym człowiekiem.
- No!
Patrzymy z podziwem na Gadżeta, że tak umie wytłumaczyć każdemu co i jak.
- Proponuję mandat 300 zł.
Muszka nie wierzy… k..., cud…
- Razy 3. – Dodaje rezolutnie Gadżet.
Muszka wewnętrznie skacze z radości, że 300 x 3 to tylko 900 zł. A on się już zastanawiał, komu sprzedać żonę i za ile. I czy ktoś ją kupi.
- Dziękuję za ukaranie mnie, panie inkwizytorze, tym mandatem właściwie nałożonym po wnikliwej kontroli! – Muszka naprawdę jest członkiem Mensy. Ta błyskotliwość umysłu połączona z prawidłową postawą podczas kontroli, nastraja nas łagodnie i pozwala z nadzieją patrzeć na polski transport.
- Nooo, panie kierowco, widzę że pan jest prawdziwą ostoją transportu, blaskiem tej branży. – Gadżet potrafi być przemiłym człowiekiem. – To my panu powiemy tak, po 200 zł dla nas, czyli razem…?
- 600 zł! – Muszka wyłapała błyskawicznie, ciesząc się z rabatu. Piękny dzień.
- A czemu 600…?
- Bo panów generałów inkwizytorów jest trzech! – Muszka już postanowił kupić duży lotek za 100 zł. Trzeba wykorzystywać szczęście.
- Tak jest, panie kierowco! To pan do kabiny po należność, a dokumenciki tu czekają niecierpliwie.
- Jedną minutkę i jestem z powrotem! – Muszka wystartował jak Apollo 13.
- k..., Gadżet, ty to jesteś kozak! – Nie możemy wyjść z podziwu z kumplem, że Gadżet to taki kozak.
Po 53 sekundach muszka stoi i trzyma banknoty zwinięte w rulon w dłoni. Twarz Gadżeta się zmienia… oczy stają się stalowoszare…
- Panie kierowco, czy ja dobrze widzę? – głos Gadżeta jest jak świst decydującego cięcia noża. Muszka pobladł.
- …pan generał widzi jak sokół…- stara się wybrnąć.
- Panie kierowco, ja tam widzę 500 zł… cy, cy – Gadżet robi tak ustami „cy, cy” kręcąc głową na boki, jak robią na horrorach przed zadaniem ostatecznego ciosu ofierze. Aż miałem ciary na plerach.
Muszka chyba miał megaciary, bo zadrżał.
- Ja… ja… mam tylko 500… yyy… nie mam 600 tutaj…
- A gdzie masz? - Gadżet przestał się bawić w konwenanse.
- No… yyy… w bankomacie mam…
- W bankomacie masz… - Głos Gadżeta schłodził pepsi i utwardził czekoladowe batoniki – No, to panie kierowco, kabina na klucz, dokumenty zostają, do miasta raptem 55 km, to nie ma co bić piany, stówka ulicą nie łazi.
- Tylko w bankomacie czeka. – Kolega dokończył, rzucając fajny żarcik.
Trzy roześmiane z żartu twarze inspekcji, muszka jakoś tak półgębkiem, odwrócił się i poszedł miętoląc 500 zł w garści.
Wziąłem CB i mówię: mobilki, trzeba kierowcę do miasta podrzucić. Za minutę będzie stał przy drodze. Oczywiście, 20 min potrwało, zanim się ktoś odezwał, chociaż przejechało z 200 ciężarówek i gdy już mieliśmy muszkę przerobić na wysoką blondynkę, ktoś się zlitował:
- Wezmę go, zaraz będę.
I tak muszka pojechał zwiedzić miejscowy bankomat.
Nie minęły dwa odcinki „Klanu” i już wyskakiwał z jakiejś kabiny i biegł jak sarenka w naszą stronę. Gadżet już z 400 metrów stwierdził, swoim wyczulonym na banknoty wzrokiem, że ma całą kwotę.
- Już… jestem… panie… inkwi…zyto…rze…. Mam… wszy…ssstko – Muszka sapał jak lokomotywa.
- No, widzicie, panie kierowco? Można? Można. – Byliśmy usatysfakcjonowani. Muszka też. Odebrał dokumenty, wsiadł w DAFa, minął ledwie jeden odcinek „Plebanii” i silnik zaskoczył. Jak się dym rozwiał, zobaczyliśmy, jak odjeżdża.
- Mobilki, na „102” macie inspekcje, ale spoko są. Zatrzymali mnie, ale spoko. – Muszka przez radio brzmiał już bezzadyszkowo.

A to tylko część dnia pracy inspektorków. I jaki z tego wniosek?
Są dwa:
1. Jak ktoś mówi, że nie ma już inspekcji, bo pojechali dalej - to nigdy nie wierz.
2. Gdy ktoś woła, że kierowca do zabrania, to zawsze po kasę do bankomatu.
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

System GPS do monitoringu.
Problem z wyborem systemu GPS ma w Polsce wiele firm - my też. Ale kolega, który prowadzi transport w Wenezueli, nam pomógł. Oni tam nie mają GPS, tylko używają bardziej naturalnych metod. Mają takie małe pszczoły, bardzo szybkie i zwinne, które mają świetną pamięć wzrokową. To są Małe Zwinne Pszczoły Wenezuelskie Trawiaste - MZPWT. W Wenezueli mówią na nie dżipi-eski.
Można je kupić przez internet.
Na jedno auto trzeba od 50 do 100 dżipi-esek. One mają swój box niedaleko akumulatorów i co 5 km, 10 km, albo co 50 km, zależy jak się ustawi w opcjach, jedna pszczoła startuje i leci do biura i zdaje pełny raport. Wlatuje i odbywa taniec na biurku - bzyczy, kręci się, przewraca, podskakuje, podlatuje, itd. Znaki są bardzo czytelne, tylko trzeba się nauczyć, albo zatrudnić królową - ona wie, co i jak. Więc dżipi-eska pokazuje całą przebytą drogę, wiadukty, objazdy, postoje, korki, itp., łącznie np. z tym, jeśli kierowca ściągnął paliwo. Wtedy dżipi-eska wymiotuje i widać po niej, że wewnętrznie źle się czuje... jest taka stłamszona, sfilcowana i przybita, jakby gryzło ją sumienie. Widać, że ma potrzebę wyspowiadania się i okropne torsje. Trzeba ją położyć na czymś - jakiś talerzyk, czy kuweta, bo może zarzygać biurko. Straszny widok, jak taką małą dżipi-eską wstrząsają torsje...
Jak pokaże już wszystko, to wraca do boxa. Do dzisiaj naukowcy nie umieją rozgryźć tej tajemnicy natury, w jaki sposób one znajdują drogę powrotną do jadącej ciężarówki i się nie nie pomylą. Były przypadki, że auto jechało tunelem, a dżipi-eska czaiła się już na drugim końcu, wypatrując swoim doskonałym do wypatrywania wzrokiem, właściwego auta.
Kiedyś był przypadek, że ciężarówka płynęła promem, a dżipi-eska nie mogła go dogonić, bo był wyjątkowo silny wiatr. Próbowała, ale ciągle ją znosiło na brzeg. Dopingowali ją stojący na nabrzeżu ludzie, małe gryzonie i kilka żuków gnojarzy. Mimo dopingu i ciepłych słów rzucanych na wiatr, dżipi-eska nie dawała rady. Wyryła, zatem, na jakimś słupie przy zjeździe z promu wszystkie dane - wszystko, co wiedziała - tak, żeby inne dżipi-eski to odnalazły, gdy będą wracać tą ciężarówką z powrotem. A sama umarła ze zmęczenia, przedtem oddawszy organy do przeszczepów. Inne dżipi-eski odnalazły ten słup z danymi, zapamiętały wszystko dokładnie, a potem zrelacjonowały w firmie. Później 3 dni piły z żalu śpiewając pieśni o bohaterstwie tej małej wenezuelskiej pszczółki, ich przyjaciółce, która do końca wypełniała swe obowiązki. Mogła przecież olać sprawę i napisać smsa do firmy, że się nie da... ale nie zrobiła tego. Do końca swych chwil była w pełni profesjonalna i odpowiedzialna za powierzone jej zadanie, kładąc na szali własne życie.
Dziś w tym miejscu stoi mały pomnik, na cześć małej dżipi-eski o wielkim sercu. Co roku, w rocznicę tych wydarzeń, zjeżdżają się tam dżipi-eski z całego świata i rodzina żuków gnojarzy ze znajomymi. To ta rodzina która była świadkiem wydarzeń tamtego wietrznego dnia. To właśnie oni, mimo braku gnoju na nabrzeżu, wznieśli ten postument.
W naszej firmie wisi portret tej, która od nas odeszła wykonując swe obowiązki. Mamy także kilka oprawionych zdjęć z ostatniej uroczystości rocznicowej. Były wspominki, alkohol i zorganizowane zawody w pchaniu kulek zrobionych przez żuki. Super impreza. Śmiechu... kupa była.

W każdym razie my jesteśmy z systemu bardzo zadowoleni. Dodatkowo po każdej trasie z boxu wyciągamy plastry miodu, bo dżipi-eski nie umieją odpoczywać, więc na każdej pauzie zbierają nektar. Miód sprzedajemy, co w obecnej sytuacji pozwala nam prowadzić transport na plusie.
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

Cennik żony.
Jestem żoną kierowcy i pracuję w domu od 8:00 do 16:00. Potem mam liczone nadgodziny. Ustaliliśmy z mężem "Cennik czynności domowych za opłatą", i tak:
1. Gotowanie - 20 zł zupa, 40 drugie danie z mięsem, bez mięsa - 30 zł.
2. Kompot - 5 zł szklanka.
3. Surówki - 6 zł (promocja, bo smaki do wyboru).
4. Ścieranie kurzy - 10 zł za pokój.
5. Sprzątanie odkurzaczem - 15 zł za pokój.
6. Mycie kibla - 80 zł (klient z tej usługi rezygnuje notorycznie, bo niby drogo, więc mamy jakąś rafę koralową).
7. Pranie - 50 zł od wsadu.
8. Mycie okien - ryczałt 500 zł za cały dom.
9. Zawiezienie dzieci do szkoły - 20 zł.
10. Odebranie - 20 zł.
11. Odebranie w czasie "Klanu" - 150 zł (ehh, lubię „Klan”).
12. Odebranie w czasie "Plebanii" - 350 zł („Plebanię” to uwielbiam).
13. Zawiezienie dzieci na lekcje angielskiego - 400 zł (nie ma parkingu i muszę iść 200 m).
14. Ploteczki z koleżanką - 20 zł/h – u mnie, 30 zł/h - u niej.
15. Seks standard - pozycja misjonarska, możliwość zadarcia jednej nogi - 50 zł za każde rozpoczęte 5 minut.
16. Seks od tyłu - 100 zł.
17. Inne pozycje - każda 60 zł.
18. Megapakiet promocja - seks standard + 2 pozycje dowolne - 120 zł.
19. Seks oralny - 100 zł.
20. Seks analny - 200 zł.
21. Seks z moją koleżanką - 500 zł.
(Ceny obejmują seks w zabezpieczeniu. Bez zabezpieczenia - dopłata 50 zł.)
22. Udziwnienia spoza cennika - 100 zł za udziwnienie.

Miesięcznie tak wychodzę 3000 - 4000 netto. Mąż zarabia 2500 - 3000. W sumie, nie wiem, jak on mi płaci... ale płaci. W tym miesiącu napisałam o podwyżkę i od maja mam dostać 10% więcej + wczasy pod gruszą.
Zwolnić się, czy nie?
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

Tiry na tory.
Zgodnie z ostatnią dyrektywą UE:
1. Każdy pojazd powyżej 3,5 DMC wjeżdżający na teren Polski musi na odcinku 25km od granicy dostać się na pociąg.
2. W związku z przejściowymi (chyba są przejściowe i nie wiadomo ile potrwają) problemami z infrastrukturą PKP, wjazd na pociąg zależy tylko od pomysłowości kierowcy.
3. Dopuszcza się organizowanie blokad na torach w celu zatrzymania pociągu.
4. Jak wjechać? - pomysły proszę nadsyłać na adres Ministerstwa Infrastruktury z dopiskiem "Jestem szalony, ale nawet ja nie przeskoczę kretyńskich pomysłów". Będą nagrody dla najlepszych - składane najazdy na wagon produkcji polskiej typu NAZAD1500, lizaki konduktora z napisem "jeżdżę pociągami, bo jestem kierowcą ciężarówki" i czapki konduktora (edycja specjalna, ze skóry dla kierowców - gejów).
5. W związku z ogromnym tempem przemieszczania się pociągów (prędkości przelotowe są bardzo wysokie), PKP nakłada obowiązek posiadania pełnego ospojlerowania pojazdów. Spojlery można nabywać na Dworcu Głównym w Kłodzku w kasie nr 3 u pani Halinki. Ceny od 3.000 € - do 14.000 €. Rabaty po okazaniu lizaka konduktora.
6. Określono średni czas przejazdu pociągu od granicy wsch. do zach. - po 4 latach prób i wyliczeń, 678 wnioskach racjonalizatorskich i 329 przetargach na firmę, która to policzy oraz po 49 konkursach wewnątrz PKP - wynosi on 15 dni i 8 h. Oczywiście, jest to średni czas w lecie. PKP zastrzega, że może on ulec wydłużeniu, gdy zima zaskoczy nagle się pojawiając, np. w lutym. Ni z tego, ni z owego...
7. W związku z określonym czasem przejazdu, powstaje problem wyżywienia w trasie dla kierowcy, spędzającego 15 dni i 8 h w kabinie (jak dobrze pójdzie) i nie mającego możliwości skorzystania z baru, czy zakupów w sklepie. Przed wjazdem na pociąg, kabina będzie kontrolowana pod kątem ilości wyżywienia - minimum ćwiartka świniaka i 15 kg mąki do wypieku chleba – oraz, za drobną opłatą (255 €), można u kierownika pociągu nabyć kanapki z jajkiem w ilości szt 4.
8. Zmiany obejmą tacho. Pojawi się dodatkowy przełącznik z ikonką lokomotywy, a ITD dodatkowo będzie kontrolować, czy kierowca posiada środki na odleżyny na czas 20dni.
9. Istnieje możliwość zorganizowania Lotnych Eskadr Bułgarskich Rozpustnych Pilotek, które uczepione semaforów będą wskakiwać na kabiny, a stamtąd - hyc do kabiny. Czas na mnóstwo radości do następnego semaforu. Opłaty będzie pobierało PKP zgodnie z cennikiem, u kierownika pociągu.
10. PKP myśli o zorganizowaniu różnych kursów dla kierowców jadących tylko 15 dni i 8 h. Kursy szydełkowania - 1 dzień podróży = 1 m szaliczka - kolorystyka do wyboru. Szaliczki oddawane są przy zjeździe z pociągu kierownikowi. PKP będzie je sprzedawać, np. tym, którzy wybiorą kurs origami.
11. PKP udostępni miejscowej ludności, zamieszkującej tereny przejazdu pociągu, dokarmianie kierowców. Ze specjalnych ramp będzie można podawać, np. wczorajszy chleb, lub inne pozostałości, na które pies kręci łbem.
Po 10 - tym dniu podróży rampy są ustawiane 3 razy gęściej.
12. W zimie, po 10 - tym dniu podróży, w przypadku wystąpienia aktów kanibalizmu, kierownik pociągu może użyć służbowej broni do odstraszenia głodnych napastników, a pojazd z towarem zjedzonego pechowca, zarekwirować na poczet majątku PKP.
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

Zabezpieczenie przed kradnącymi kierowcami.
Są dwa najpopularniejsze sposoby, stosowane w 80% - 90% firm transportowych w Europie.
1. Trzeba sprowadzić z Azji pewną odmianę węża wodnego, o nazwie Wąż Wodny Dziki Azjatycki Strasznie Kąsający i trzymać go 3 lata w ropie. Jeden na 20 przeżywa te 3 lata... ale to naturalne w sumie, bo w ropie żyją tylko ropuchy. Trochę drogie są te węże - kosztują 800$ sztuka - ale przy 10 autach już się to opłaca. Więc, na 10 baków należy ich sprowadzić 200 szt. Trzy lata mijają rym-cym i już i mamy Węża Bakowego Azjatyckiego Strasznie Kąsającego w każdym baku.
Wąż Wodny Dziki Azjatycki Strasznie Kąsający zmieniony w Węża Bakowego Azjatyckiego Strasznie Kąsającego jest niezmiernie agresywny i ma zakodowane naturalnie, żeby rozszarpać każde stworzenie, które wyciąga, a nie wlewa. Tak więc cokolwiek się włoży do baku i to coś będzie wlewało a nie wyciągało - jest zupełnie bezpieczne.
Węże na stacjach benzynowych służace do tankowania są w pełni bezpieczne. Zresztą, na National Geographic pokazywali, jak obydwa węże razem się bawią i gadają. Lubią się.
To dobry sposób.
2. Kierowców należy wysłać na badania DNA do Instytutu Badań Nad Wpływem DNA Na Kierowcę. Tam zmieniają im łańcuchy DNA z kodu "kradnij, co ci wpadnie w ręce" na kod "zostaw, co nie twoje". Po tej operacji kierowca ma głębokie poczucie cudzej własności. Nie ma możliwości, żeby wziął co nie jego, a jakby się to zdarzyło jakimś cudem, to będzie wymiotował kilka dni, nie będzie spał, sumienie go będzie dręczyć i będzie czuł nieodpartą potrzebę pójścia na pielgrzymkę bosą do Fatimy.
Ten sposób jest o tyle dobry, że można od razu sobie zażyczyć zmiany innych kodów:
- "Czuję głód." na: "Głód nie istnieje."
- "Ależ mi się chce spać." na: "Sen jest przereklamowany - jadę dalej."
- "Ciśnie mnie kupa. Gdzie jest do cholery najbliższy kibel?" na: "Mam w dupie sranie, zresztą, i tak nie jadam z braku czasu."
- "Chyba powinienem zjechać do domu." na: "Chrzanię dom i tak mnie tam już nikt nie pozna."
- "Nie można wyrzucać tarczek za okno" na: "Chcę przeżyć największą przygodę swojego życia."
Ten sposób jest najlepszy i najtrwalszy, bo węże po przebiegu 50 tys. km trzeba wymienić na nowe.
Natomiast kierowca po zmianie kodów DNA z naturalnych na wlaściwe, jest niezwykle wydajnym pracownikiem.
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

Potrujna obsada pełna miłości.
My z Cześkiem i z Kazikiem śmigamy w potrujnej obsadzie, naszym czerwonym ałtkiem, pełnym miłości. Zawsze, jak stajemy na parkingó, to pszebiieramy siem w ruzne ciuszki i heja. Ja lubiem skury i ćfieki, Czesiu bardzo lubóje siem w piurkach, a Kaziu, nasz maleńki, woli damskie bielizny rurzne. Puszczamy se mózyke fajnom i balety. Trochu se tanczymy, coś pojemy, a potem - bzykanko. Zawsze paczymy, czy nie ma nowych na parkingu i staramy siem im wmuwic, ze Kaziu to kobieta, bo pszecierz ma bielizne kobiety. Niekturzy siem łapiom i bieżemy ich na pake i biba. Jest przylotowo.
Jerzdze jusz 25 lat, a Kaziu 32 lata i zawsze tak zabawowo. Tyko mamy problemy ze zwieraczami. Ale za to jak Kaziu puszcza bonki, to nic nie słychac, tylko takie „pufffffffffff” lecióchne. Ja nie powiem, jakie ja pószczam, bo siem wstydze... hihihihi:) Serdecznie pozdrawiamy wsystkich kierowcuw na szlaku.
Najlepiej sobie znaleść jakiś dwuch fajnych koleguw i zaczonc z nimi jezdzic. My jezdzimy w potrujnej: dwuch siedzi z pszodu, a tszeci lezy na lerzance pełnej miłości, albo - jak Czesiu - w schowku pod lerzankom. On lubi być karcony, gdysz jest bierny i uległy. Wienc zakładamy mu skurzany hełm i do schowka, a on siem cieszy, pokrak jeden nasz sympatyczny, kochany nasz. Ehh... cały Czesiu.
Własnie pałzujemy pod francuskom granicom do rana. Kaziu zmywa se makijarz, a ja czytam Twuj Styl, bo szókam czegos interesójoncego na balety na sobote. Czesiek, jak zawsze, pod lerzankom. Radyjko se gra, Kaziu od czasu do czasu psiknie dezodorantantem po kabinie, rzeby pszyjemnie pachniało... jest boooossssssssssko.
Jesteśmy bardzo wrażliwi i w przypadku jakichś emocjonalnych zachwiań, lub jakichś spraw konfliktowych, karzdy z nas ma swój sposób na stres. Ja zjem se z 30 czekoladek, Kaziu benndzie łkał w konciku, ale Czesiek to chyba siem obrazi i nie wyjdzie z pod lerzanki z tydzień. Jusz tak miał raz, jak mu Kaziu wyprał strigi w 60 stopniach w domestosie i siem skórczyły i zblakły. Czesiu, jak to zobaczył, asz siem zagotował, spocił siem jak dziwka w kościele, tópnoł nogom i podbiegł do Kazia i kszyczy strasznie:
- Ty Kaziku, ty niedobry! Ty jeden wstrentny! Hamie, ty, beswstydny! Zły Kaziu, zły bardzo!! - no, naprawdem okropnie był Czesiu zły wten czas.
A najbardziej, jak je załorzyl na imprezie i wstawiony wlazł w skszynie i muwi: "Nie otwierajcie mnie do środy!"
A to był poniedziałek. Ehh, zabawy było co niemiara wtedy... Do środy stenkał i piskliwie chrumkał, rze mu sie w rów stringi wżynajom, i że boli, i że go swendzi, i że jest mu źle, i ze go nikt nie kocha, i że jest gruby, i że złamał paznokieć - same nienszczenscia.
Tak siem zagadałem, a tu tsza oko na jótro zrobić i tapir postawić, a Kaziu se psiknoł w oko z dezodorantantu i mószem mu wacikiem wytszec.
Goronce buziolki i papatki dla wszystkich! A najwienksze dla podwujnej załogogi z zielonego magnum po drugiej stronie ałtobany – buzibuzibuzi!! Szalone warjaty z nich! świetne cherbatniki!! Pszebiegli przez ałtobanę do Kazia, no i do mnie, i do Czesia... Uściskuw było co niemiara! Naprawdę, niessamowici menszczyźni. Teraz takich jusz nie ma. Pszybięgli jak jelonki do nas, z winem w rence i prezencikami drobnymi. Jak my lóbimy prezenciki!!
Mamy od nich nowy zapach „w kólce” do ałta i takom fajnom zasłonke przeciwsłonecznom z kaczuszkom na szybe. Oj,oj, słodzótkie takie gadrzety! Było zabawy i śmiechuw, chihuw mnustwo! Czuje siem taka... taki... taka… taki… odprenżony... Pełen wigoru nawet (całe opakowanie wigoru walnołem do drina "szalony kolejarz tłócze szynom o rogatke" - strasznie kopie ten drin).
Idziemy spać chyba, ale na razie krew buzuje i czuć miłość w powietszu!
Czesio siem chichra w kófrze i kszyczy: "Menszczyźni są wspaniali!"
Kazio muwi, że kocha zielone magnum! Ehh! Miłość!
Jest bossssko:)
Nosszz bossssssssssko jest!!! :)
Dziś była taka ballanga, rze asz strach! Ehh, ci szallleni menszczyźni!
Oni to umieją takie numery, że arz płonem jak płononca pochodnia!
Czesiek, to chyba z 20 razy medlałł i siem cucił z wrarzenia.
Kazik siem zamienił z policjantem na czapki (umówilli sie!! jesssssuuu!)
A wszystko pszez... no... nooo... noo... prszez chłopakuw z zielonego magnum! Dzikusy wrucili do nas!!:)
Zawrucili, dogonili nas i znuw mieli prezenciki! Wiedzom, jak nas podejsc, szallone warjaty:)
Miłość... ehh...
Czesiek śpiewa „lowmitender lowmitu...” – to po angielsku jest.
Dzis czóje się, rze nasza kabina penka w szwach od miłłości! Mam ochote frówać, latać, szaleć!! Sssszaleństwo!!
Chyba bendziemy jusz zawsze jezdzić w konwoju z zielonym magnum i tymi dwoma pszekochanymi warjatami!!
Kazik chce im pomachać, ale majom zasłonki zasłoniente (pienkne, z koronkami i takimi malóśkimi cekinkami! rórzowe! cudo!!) bo już noc głemboka. Ale nam tylko waryjactwa w głowach!
Myślem, rze odsłoniom okna, jak popuścimy kilka centymetruw powietsza z trombek... hihihih... wszyscy na parkingu odsłoniom okna... hihihihi:)
Szallllona noc!!:)
Z nas tesz som warjaty!
Bóziolki wszystkim! I ciepły klapsik!
Papatki!!
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

UE zaczyna dbać o kierowców. Zmiany w przepisach.
Nowe przepisy UE, które wchodzą od 01.06.2009 określają tę kwestię jasno:
Podstawa płatna, co 15 dni, w wysokości min. 700€, oraz:
1. Kierowcy pozostającemu na pauzę w aucie, należą się:
- ryczałt za nocleg w wysokości nie mniejszej niż 85€.
- dodatek rozłąkowy z rodziną (żoną) w wysokości 50€.
- wynagrodzenie za nadgodziny minimum 10€ / h.
- dodatek nocny:

40€ - przy bezchmurnym niebie.
45€ - deszcz mały.
48€ - deszcz średni.
50€ - deszcz rzęsisty.
70€ - śnieg.
80€ - grad.


O pogodzie decyduje ekspertyza meteorologiczna zamawiana przez pracodawcę, najpóźniej w ciągu 7 dni po powrocie kierowcy. Ekspertyza posiada opinie biegłego meteorologa – płatne od 300 do 400€.
- jeśli kierowca jest powyżej 200 km od miejsca zamieszkania, to za każde następne 100 km przysługuje – 25€
2. Kierowca ma prawo zrezygnować z dalszej jazdy, gdy:
- niespodziewanie spadł deszcz i mógł przestraszyć kierowcę nagłym spadnięciem.
- wiatr jest na tyle silny, że palec ośliniony wystawiony za szybę odczuwa podmuch dotkliwie.
- jest daleko od domu i kierowca stwierdzi, że czas wracać, bo co za dużo, to nie zdrowo.
Te jasno określone i łatwo weryfikowalne sytuacje nie zezwalają pracodawcy na nie wypłacenie dodatków.
3. Oprócz wymienionych w pkt 1. dodatków, obowiązują także:
- dodatek funkcyjny – 35€.
- za każdą zmianę żarówek – 10€.
- za odnalezienie adresu rozładunku – 50€.
- za każdą rozpoczętą dobę w aucie – 15€.
- zwrot rachunków za każdy posiłek kupiony w trasie.
- co tam zwrot… + 30% do każdego rachunku.
- dodatek za jazdę w nocy – 15€.
- dodatek za jazdę w dzień – 10€.
- ryczałt za przejazd przez miasto – 20€.


Zadanie:
Policz koszt trasy Poznań – Madryt, przy założeniach:
a) zmianach żarówek 2 razy,
b) zima,
c) codziennie obiad i kolacja dla kierowcy,
d) 3 miejsca rozładunku
e) dolicz powrót z trasy z powodu odczuwalnych dotkliwie podmuchów.
Zastanów się nad zmianą branży…
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

Zagadka.
W poniedziałek Adam kupił 3 jabłka, idąc do pracy. We wtorek kupił 4 jabłka, a potem pojechał tramwajem do pracy.
Ania kupiła w poniedziałek 5 mandarynek i pojechała autem do babci, a we wtorek kupiła bułkę drożdżówkę, ale poszła z powrotem do domu i wzięła urlop na żądanie.
Mariusz, o 7:00 rano, w poniedziałek poszedł do warzywniaka i kupił seler. Nie pojechał do pracy, bo jest bezrobotny. We wtorek kupił kalarepę i poszedł do Ani, bo ona została sama w domu.
Maciek, w czwartek o 17:00, kupił buty zamszowe. Sprzedawca miał na imię Adam. Maciek w piątek wpadł pod tramwaj, bo się zagapił na piękną blondynkę.
Oblicz, kto kupił w środę drożdżówkę i po co była kalarepa Mariuszowi, jak poszedł do Ani?
Dlaczego Adam kupił 1 jabłko więcej we wtorek?
Dlaczego Adam pojechał tramwajem we wtorek?
Kim jest babcia Ani i czy może jeść cytrusy?
Czy drożdżówka była z nadzieniem? Jakim?
Oblicz prawdopodobieństwo, że to nadzienie truskawkowe.
Kim jest szef Ani i dlaczego ma problemy z prawą łękotką?
Czy Mariusz lubi seler?
Skąd wiadomo, że Mariusz jest bezrobotny i ma trzy chomiki?
Dlaczego Maciek nosi buty zamszowe w zimie przy tak dużej wilgotności?
Czy kupił je na prezent? Ale dlaczego o 17:00?
Jaki kolor włosów ma Ania i dlaczego blond? Uzasadnij wypowiedź, używając nie więcej, niż 30.000 słów.
Kim jest motorniczy tramwaju i skąd wiadomo, że ma nadkwasotę i szkodzą mu cytrusy?
Adam był gejem?
Thomson26
Zwykły forumowicz
Posty: 37
Rejestracja: wtorek, 30 grudnia 2008, 12:18
Motocykl: brak

Post autor: Thomson26 »

Co to za melodia?
Tak jakoś to leciało:

bumc bumc oooo ooo ooooo oo aaaa aooaaa rymsryms oooo aa ooobejbeciunaaaaajt ooo ooo ooo dżdżdż...

a potem refren był...



Nie mogę skojarzyć co to jest...

Jak ktoś zna to niech napisze.
Żaba
Zwykły forumowicz
Posty: 1341
Rejestracja: wtorek, 20 lutego 2007, 22:06
Lokalizacja: gm. Narol

Post autor: Żaba »

Stirlitz pisze:Jeżeli sam to napisałeś to jesteś nieźle szurnięty.
Te same teksty są na tym blogu?

http://kserozkota.blox.pl/2009/02/Jelcz ... esc-I.html
ZEN

Post autor: ZEN »

cholera, Żaba masz nosa.... :shock:
Awatar użytkownika
Fido
Zwykły forumowicz
Posty: 2231
Rejestracja: niedziela, 18 lutego 2007, 10:49
Motocykl: Ten ze zdjęcia
Lokalizacja: ULH
Kontakt:

Post autor: Fido »

Z jelczem to kojarzy mi się praca mojego ojca w bazie transportu.
Jelcz był jeden a starów od groma.
I TA piosenka nadal tkwi w mojej głowie. :D
ODPOWIEDZ

Wróć do „Humor”